poniedziałek, 26 grudnia 2011

Cezary Gmyz pod namiotem Solidarnych 2010

"W otoczeniu Jana Pawła II, bliżej bądź dalej, działało ok 100 źródeł informacji, rozmaitej jakości. Były tam osoby, które miały bardzo bliskie związki z papieżem do tego stopnia, że uczestniczyły w prywatnych kolacjach - powiedział Cezary Gmyz pod namiotem Solidarnych 2010 w lipcu 2011 roku.


"Ale nie ma tam osób, które są powszechnie znane. Jest zaledwie trzech biskupów, jak zidentyfikowałem do tej pory, i nie są to osoby z pierwszych stron gazet. Jest tam jedno źródło bardzo niebezpieczne. Jest to agent ps. "Kruk", zwerbowany w Polsce przez Departament IV, a potem zmienił pseudonim na "Konrad" ("Conrado), człowiek, który już nie żyje, ksiądz, który stracił wiarę w Boga i sam się zgłosił do SB w latach 60-tych, SB namówiło go do pozostania w zakonie, po to by mógł szpiegować. Zmarł mając na piersiach najwyższe odznaczenie watykańskie, a był zdrajcą".
Jak powiedziała Gmyzowi jedna z zakonnic, która badała akta: "Nie wiem ile mszy trzeba odprawić za duszę tego człowieka, żeby wyszedł z czyśćca", tak szkodliwa była działalność tego człowieka.

"90% placówki dyplomatycznej w Rzymie stanowiły osoby, w ten czy inny sposób, związane z wywiadem wojskowym albo z wywiadem cywilnym komunistycznym. Właściwie wszyscy dziennikarze, którzy zostali przysłani z PRL-u, w jakiś sposób byli związani ze służbami. Część również osób, które cieszyły się dużym zaufaniem i uchodziły za opozycjonistów, związane z opozycją, to też byli agenci bezpieki, ulokowani przez bezpiekę za granicą z odpowiednią legendą".

Dziennikarz "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze" opowiadał o swoich śledztwach dotyczących agentury, mówił o Tomaszu Turowskim oraz innych agentach w polskim kościele i w dyplomacji polskiej (wspomniał m.in. o opublikowanej przez UważamRze liście 222 członków służby zagranicznej, którzy przyznali się do służby lub współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi oraz osób, które IPN podejrzewa o kłamstwo lustracyjne).

Mówił także o MSZ za czasów Radosława Sikorskiego, który "wprowadził koszarowe zwyczaje" do tego resortu, a także o nepotyzmie w polskiej dyplomacji.

"Na ślad Turowskiego trafiłem przez zupełny przypadek. Przez długi czas ta osoba nie była przedmiotem mego zainteresowania".
"Żeby dojść do 200 ponad meldunków Tomasza Turowskiego - powiedział m.in. Cezary Gmyz - musiałem przeczytać ok. 50 tysięcy stron, wyizolować w ciągu weekendu z tych 50 tysięcy stron ten numer. Nagle czytając jeden z dokumentów zobaczyłem notatkę, którą jeden z szefów wywiadu skierował do kierownictwa partyjno-rządowego i tam było napisane, że informacja pochodzi od "Orsoma", a w tej notatce krótkiej było napisane "Towarzyszu, przesyłam Wam informacje od "Rittera", zacząłem ich szukać i okazało się, że idealnie pasują do osoby Tomasza Turowskiego. I w ten sposób dzięki żmudnej pracy i dzięki kontaktom rzymskim udało się ustalić, że to jest ta osoba. Większości dziennikarzy nie chce się siedzieć w IPN i przeglądać te dziesiątki tysięcy stron, bo to jest żmudna robota, dlatego, że teczki agentury, która pracowała w Watykanie w 3/4 zostały zniszczone. Musimy je odtwarzać z materiałów informacyjnych Wydziału XVII, gdzie spływały wszystkie meldunki, ale były opatrywane kryptonimami. Teczek personalnych agentury, bo z oficerami jest lepiej, choć teczki są przetrzebione".

"To niewątpliwie jest człowiek bardzo utalentowany - stwierdził Gmyz mówiąc o Turowskim - ale jest to też kliniczna postać zła. Bo jeśli sobie wyobrazimy człowieka, komunistę, ideowego komunistę, który jest w stanie spędzić 10 lat w zakonie jezuitów, a nie jest to zakon o najłagodniejszej regule, po to tylko, żeby szpiegować Jana Pawła II i środowiska opozycyjne, jeżeli ten człowiek po przełomie 89 roku trafia do polskiej dyplomacji i robi tam zdumiewającą karierę, łącznie z funkcją ambasadora (został polecony przez ministra Bartoszewskiego) (..) Niebezpieczeństwo tego typu, że agentura dawna komunistyczna z PRL została przejęta przez jakieś inne służby, jest dość duża".

Gmyz mówił także o rozpoczętym właśnie, ale zamkniętym dla mediów, utajnionym, procesie Turowskiego.

"Nie tylko jestem podsłuchiwany, jestem także obserwowany" - ujawnił Cezary Gmyz. - Nie dalej jak przedwczoraj umawiałem się ze znajomym, który udziela mi informacji i w sposób jednoznaczny stwierdziliśmy, że dołączyło do nas towarzystwo zainteresowane tym o czym mówimy nie przez telefon. Koledzy się ze mnie śmieją, że jestem najbardziej podsłuchiwanym dziennikarzem w Polsce". "Podsłuchiwanie ma na celu ustalenie moich źródeł informacji, co jest w Polsce zabronione. Nikt się jednak nie przejmuje paragrafem o tajemnicy dziennikarskiej. Ludzie, którzy się ze mną spotykają obdarzają mnie zaufaniem. Ale ja do wymiany informacji dawno przestałem używać telefonu, włącznie z komórkami prepaidowymi. Jest to zbyt niebezpieczne narzędzie. Nie dla mnie, lecz dla ludzi, z którymi ja rozmawiam".

Wspomniał, że przygotowuje książkę "Zaraza za Spiżową Bramą", która ukaże się na początku przyszłego roku. Będzie poświęcona agenturze w Watykanie. Tytuł książki nawiązuje do kryptonimu akcji przeciwko Janowi Pawłowi II i Watykanowi - "Zaraza" po włosku "Morbo".
















Audio:















Relacja: Bernard i Margotte.

P.S.
Pełna lista członków służby zagranicznej, którzy przyznali się do współpracy z bezpieką:
http://www.rp.pl/artykul/692302-Uwazam-Rze--222-dyplomatow-z-bezpieki-PRL.html