poniedziałek, 26 grudnia 2011

Prof. Andrzej Waśko pod namiotem Solidarnych 2010

"Powstanie Warszawskie zakończyło się ogromnymi stratami i zniszczeniami" - powiedział prof. Waśko. - "Ale z drugiej strony, skąd ci, którzy na tej podstawie wystawiają rachunek winy, uważają, że gdyby powstania nie było, to sytuacja Warszawy czy Polski wyglądałaby lepiej, że ludzie by nie zginęli?".


"Powstanie Warszawskie zakończyło się ogromnymi stratami, ogromnymi zniszczeniami, to niekwestionowany fakt". - powiedział prof. Waśko podczas wykładu pod namiotem Solidarnych 2010. - "Ale z drugiej strony, skąd ci, którzy na tej podstawie wystawiają jakiś rachunek winy i na tej podstawie próbują sądzić tych, którzy byli za to odpowiedzialni, na jakiej podstawie uważają, że gdyby powstania nie było to sytuacja Warszawy, czy sytuacja Polski wyglądałaby lepiej czy inaczej, że strat by nie było, że ludzie by nie zginęli, że sytuacja Polski w Europie po wojnie byłaby lepsza?"

"Trzeba sobie zdawać sprawę z tragizmu historii Polski w XX wieku, żeby stosownie odnosić się do przeszłości". - powiedział prof. Waśko, nawiązując do tematu sporów o Powstanie Warszawskie. Tematem miniwykładu był kanon wartości polskich. Profesor mówił o tragizmie w kontekście podejmowanych decyzji, o fałszywej alternatywie: romantyzm i realizm, o stereotypach, o suwerenności - prawie do mówienia: tak lub nie.

"Często spotykamy się z alternatywą pomiędzy postawami romantycznymi i takimi, które się nazywa realistycznymi - powiedział na wstępie prof. Waśko. - Pomiędzy emocjami patriotycznymi i zdrowym rozsądkiem. To co chciałem Państwu powiedzieć z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego i w kontekście dyskusji, która się toczy teraz, w sierpniu, wokół tego wydarzenia, dyskusji zapoczątkowanej przez pana ministra Radosława Sikorskiego 31 lipca słynnym wpisem na Twitterze to polemika z tą alternatywą: romantyzm - zdrowy rozsądek.
To nie jest dobrze postawiony problem. Ten rzeczywisty kanon, te rzeczywiste pytanie, jakie przed Polakami stoi przy rozważaniu takich ważnych i dramatycznych wydarzeń jak Powstanie, wygląda zupełnie inaczej.

Po wielu latach człowiek, który pamięta jak Powstanie Warszawskie było oceniane, jak było opisywane w latach PRL-u, ma wrażenie, że tamte czasy wróciły. Oprócz tego, że świętujemy tę rocznicę, to mamy wysyp takich głosów publicystycznych, jak to co zaprezentował minister Sikorski.

W ubiegłym tygodniu jeden z portali internetowych podał informację, że w Stalowej Woli tamtejszy prezydent postanowił włączyć się w ten nurt krytyki i rewizji tradycji Powstania i organizuje tydzień przed wyborami parlamentarnymi, u siebie, w Stalowej Woli, taką imprezę publiczną, której nadał tytuł: Proces pokazowy nad przywódcami Powstania Warszawskiego.

Mam takie pytanie, co ludzi skłania do takiego poglądu, że oni są powołani do tego, żeby sądzić przywódców Powstania Warszawskiego? To nie oni będą ich sądzić. Jaka do tego jest potrzebna pycha, zadufanie we własną mądrość, żeby tak to sformułować? Albo odwrotnie - jaka do tego jest potrzebna niedojrzałość moralna. Sprowadzanie tego co wielkie i trudne do takich trywialności jak pijar (PR), jak kariera. I to się robi, to codziennie trwa dzisiaj w różnych wypowiedziach publicystycznych. Dlatego wydaje mi się, że takie sądzenie, takie procesy nad tym wydarzeniem są w ogóle niestosowne i należy odrzucać tego rodzaju postawy, które zmierzają do oskarżania, do wyceny tych decyzji, które podjęto i których nie podjęto. Odpowiedź wynika z argumentów historycznych, z tych realiów, w których decyzja była podejmowana.

Państwo wiecie, jakie to były realia. Państwo wiecie, że powstanie skończyło się ogromnymi stratami, ogromnymi zniszczeniami, to niekwestionowany fakt. Ale z drugiej strony, skąd ci, którzy na tej podstawie wystawiają jakiś rachunek winy i na tej podstawie próbują sądzić tych, którzy byli za to odpowiedzialni, na jakiej podstawie oni sądzą, że gdyby powstania nie było to sytuacja Warszawy, czy sytuacja Polski w Europie wyglądałaby lepiej czy inaczej, że strat by nie było, że ludzie by nie zginęli, że sytuacja Polski w Europie po wojnie byłaby lepsza. Nie ma takich podstaw historycznych, poza spekulacjami.
Oni nie wiedzą co czynią, oni sądzą ludzi, którzy podejmowali decyzję w sytuacji tragicznej.

Żeby tę sytuację opisać, trzeba się odwołać do pojęcia tragizmu, do tego czym jest tragedia i na czym polega tragizm historii Polski XX i XXI wieku. Trzeba się skupić na tym zjawisku tragiczności. Tragiczność w potocznym rozumieniu polega na tym, że jest jakieś wydarzenie, które się kończy tragicznie, jest nieszczęście, są ofiary, ale to nie o to do końca chodzi w tragiczności.

Filozof niemiecki Max Scheler odpowiada na pytanie o istotę tragiczności mówiąc, że tragiczność jest w sytuacji wyboru, który staje przed człowiekiem, wyboru pomiędzy dwoma wartościami pozytywnymi, które są równoważne. Życie ludzi czy niepodległość Polski. I wybór tragiczny polega na tym, że jeżeli wybieramy pierwszą z tych wartości i ją realizujemy, to jednocześnie w tym akcie wyboru, w tym akcie realizacji tych wartości, negujemy tę drugą. To się dokonuje w tym samym momencie, w tym samym akcie. I vice versa. Jeżeli wybieramy tę drugą, to w tym samym akcie zaprzeczamy tej pierwszej. Ale to nie wszystko. Gdy powstrzymujemy się od wyboru, niczego nie wybieramy, to tracimy wszystko. To jest sytuacja Antygony, to jest sytuacja Edypa, w której musi się spełnić jego przeznaczenie.

Po 17 września był rozkaz" Nie walczymy z Rosjanami. Czy to zapobiegło wywózkom, eksterminacjom, zagładzie polskich kresów? Cokolwiek się wybiera w sytuacji tragicznej, straty i katastrofa następuje. A to jest katastrofa tragiczna, jeżeli jest tam wina, to jest to wina tragiczna której się nie sądzi i nad którą się nie robi procesów pokazowych, bo to jest wina, która budzi trwogę i to jest wina, która się łączy z jakiegoś rodzaju fatum, losem, który ciąży nad historią Polski porozbiorowej.
To jest rzecz pierwsza - trzeba sobie zdawać sprawę z tragizmu historii Polski w XX wieku, żeby stosownie odnosić się do przeszłości.

Teraz rzecz druga.
W tych sądach i w tych polemikach bardzo często możemy się spotkać z takimi obiegowymi kliszami publicystycznymi, takimi ideologicznymi argumentami, uproszczeniami, co do których wszyscy się zgadzają, że one są powszechnie przyjęte i oczywiste, i do nich się odwołują jak do jakiejś instancji rozstrzygającej o słuszności tych wyroków.

Żeby wyjaśnić co mam na myśli, powołam się na taki artykuł, który ukazał się bodajże w Rzeczpospolitej pana red. Łukasza Warzechy, który mówi, że jeśli chodzi o mit powstania - mit! - i potrzebę tego mitu, to on jest za i on rozumie, że to jest konieczne. Ale jeśli chodzi o samą decyzję, o samo wydarzenie, to przecież lepiej by było, żeby takiej decyzji nie podjęto, lepiej by było, żeby Polacy poszli jakąś inną drogą niż tą, którą poszli, mniej romantyczną, bo Polacy zawsze idą romantyczną drogą, może poszliby czeską drogą, bo Czesi to mają taki pragmatyczny, realistyczny stosunek do rzeczywistości, a my, i tu jest ten stereotyp, który jest fałszywy - a my to jesteśmy romantyczni. I co to znaczy romantyczni? To znaczy, że my jesteśmy irracjonalni. Że decyzje, które Polacy podejmują, wynikające z ich charakteru narodowego, to są decyzje irracjonalne, podejmowane nie na mocy zdrowego rozsądku, tylko pod wpływem emocji. No i że decyzja o powstaniu to taka decyzja pod wpływem emocji, bo u nas tak zawsze, i tutaj pan red. Warzecha cytuje piosenki, wiersze, które o tym mówią, ale diagnoza niestety...

Jeżeli to cokolwiek ma znaczyć, że takie postawy są romantyczne, to spójrzmy na historię i zadajmy sobie pytanie czy idea powstańcza czy idea insurekcyjna w historii Polski to jest idea, która się zrodziła się w romantyzmie, czy ma cokolwiek wspólnego z romantyzmem, z epoką romantyzmu, z poetami romantycznymi? Oczywiście, że nie. Pierwsze powstanie polskie, takie nowoczesne powstanie polskie to było powstanie kościuszkowskie, 1794. Ono się zaczęło w Krakowie. I kto to powstanie wywołał? Czy wywołali je romantycy? Ani Kościuszko nie był romantykiem, ani Kołłątaj nie był romantykiem, ani Ignacy Potocki. to nie byli romantycy, to byli racjonaliści. to byli ludzie Oświecenia. I oni sięgnęli po broń, powiedzieli, że trzeba się bić, że Polacy mają się bić. A potem Wybicki, który kontynuował te akcje na emigracji, w Legionach i napisał Mazurka Dąbrowskiego "Co nam obca przemoc wzięła szablą odbierzemy". On też nie był przecież romantykiem. Nie można więc stawiać znaku równości między ideą powstania w historii Polski, a romantyzmem rozumianym jako uleganie emocjom czy jako irracjonalizm.

Więc z czego, w takim razie, wynikała insurekcja, jeśli nie wynikała z irracjonalnego romantyzmu? Z pierwszego doświadczenia tej tragiczności polskiej historii, bo przecież to był rok 1794, kiedy Polacy się bili, ale oni mieli w pamięci rok 1792, wojnę o Konstytucję 3 Maja, kiedy się nie bili, kiedy król przystąpił do Targowicy, a książę Józef Poniatowski złożył dowództwo i armia się poddała. W imię czego? W imię rozsądku, w imię tego, żeby nie szafować krwią, bo z tego będziemy mieli więcej niż z niepotrzebnej bohaterszczyzny. I co mieliśmy? Bo nie biliśmy się. Mieliśmy drugi rozbiór, co wszystkich bardzo zaskoczyło i wprawiło w rozpacz.

I po powstaniu listopadowym Mickiewicz pisał w swojej publicystyce (pisał, bo mówią to samo mniej więcej co teraz): "Mówią, że dość już krwi dla Polski wylano - pisze Adam Mickiewicz. - Och, gdyby to była prawda". Przecież nasi dziadkowie bez wylania kropli krwi oddali Białoruś, Ukrainę i Litwę. A przecież to nie zapobiegło temu, że my musimy naszą krew przelewać tu i teraz. Więc znowu wychodzi na powierzchnię ta tragiczność decyzji, ta sytuacja, w której nie ma dobrego rozwiązania. Bo czy wybieramy to, żeby się nie bić, możemy przegrać, czy wybieramy to, że mamy się bić, to możemy przegrać. Przykładów historycznych na to, że to wiązanie powstań z romantyzmem, z emocjami, znalazłoby się więcej.

Co z tego wynika? Wydaje mi się, że to jest argument za tym, że ta powszechnie przyjmowana alternatywa: realizm - romantyzm, jest historycznie nietrafna, ona nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Jeśli myślimy w ten sposób, to jesteśmy skazani na błędy, skazani na nieporozumienia. Trzeba przestać tak myśleć, przestać atakować romantyzm, przestać atakować charakter narodowy, rzekomo wojownicze skłonności, bo Polacy takich nie mają.

Część problemu związanego z powstaniem zdefiniował kiedyś Tomasz Łubieński pisząc przez paroma laty książkę, która zrobiła dużo szumu "Bić się czy nie bić?". Polacy w czasie zaborów, Polacy w czasie wojny mieli przed sobą tę alternatywę. I raz się bili, a raz się nie bili. W 1939 roku po 17 września nie bili się z Rosjanami, a w 1944 roku biliśmy się, i ci, którzy krytykują decyzje o wybuchu powstania mówią trochę tak, jak mówiły podręczniki w PRL-u, że największym błędem tej decyzji było to, że była podjęta bez uzgodnienia z sojusznikami. Że mieliśmy najpierw uzgodnić tę decyzję z sojusznikami. Gdyby oni się zgodzili to moglibyśmy działać. Chodzi oczywiście o tego sojusznika zza Wisły. Ci Polacy, którzy walczyli, to rozstrzygali problem - Bić się czy nie bić - i rozstrzygali go samodzielnie, bez konsultacji z sojusznikiem. A ci, którzy mówią, że oni źle robili, to w gruncie rzeczy proponują nam coś zupełnie innego, lecz do końca nie są świadomi tego, co nam proponują. Oni mówią - zlikwidujmy tą alternatywę, w imię rozsądku, w imię racjonalizmu, w imię bezpieczeństwa, nie stawiajmy sobie w ogóle pytania - Bić się czy nie bić, tylko od razu z góry załóżmy, że rozwiązanie rozsądne to jest takie, żeby się nie bić w czasie wojny. To w czasie wojny oznacza kapitulację. To nie wchodzi w grę, wojsko nie po to istnieje, żeby kapitulować".

Co ciekawe, takie rozważania nie pojawiają się przy dyskusji o powstaniu w getcie warszawskim.

"A w sytuacji pokoju - kontynuował profesor Waśko - bo nie zawsze jest wojna. Co to oznacza w sytuacji pokoju. To znaczy, że my w imię rozsądku nie możemy asertywnie artykułować naszego stanowiska w dyskusji międzynarodowej. nie możemy powiedzieć: Nie, światu, jeżeli tego wcześniej z nim nie uzgodnimy. Musimy uzgadniać wszystko i zawsze mówić: Tak. Władysław Bartoszewski tak to zdefiniował, że Polska jest brzydką panną w Europie. To brzydka panna zawsze musi mówić: Tak. Myślę, że ci którzy się się z tym zgadzają, to mają bardzo złe wyobrażenie o Polsce. I o sobie.

Konkludując, trzeba odrzucić tę alternatywę: romantyzm - realizm. Nasz problem jest taki, spór idzie o coś zupełnie innego: czy my podtrzymujemy w ogóle tę otwartą możliwość działania, że jesteśmy na tak, albo na nie, że walczymy albo dyplomatyzujemy. Ale to od nas zależy i my podejmujemy decyzje na podstawie informacji, które do nas spływają, czy już z góry odrzucamy taką możliwość, że samodzielnie będziemy taką decyzję podejmować i zawsze mówimy: Tak. I zawsze wszystko ze wszystkimi uzgadniamy. Czyli jak jest konflikt to od razu kapitulujemy.

Jeśli użyłem takiego górnolotnego sformułowania: kanon wartości polskich, to wydaje się, że ten kanon na tym polega, że ta alternatywa zostaje zawsze otwarta, że my się nigdy tej suwerenności do powiedzenia: "tak" albo "nie", nie wyrzekniemy.

I właśnie ci realiści, jak red. Warzecha - pewnie sobie nie zdaje sprawy, jakie są konsekwencje tego co pisze - oni chcą, żebyśmy się tej suwerenności podejmowania decyzji wyrzekli. W imię jakichś wartości rzekomo czeskich, zdroworozsądkowych. A po co tu przywoływać Czechów? Wystarczy spojrzeć na czasy saskie, w pierwszej połowie XVIII wieku Polska nie walczyła, nie mieliśmy armii, nikogo nie atakowaliśmy, mieliśmy nadzieję, że nas zostawią w spokoju. I wiadomo, jak ta epoka się opłakanie dla narodu skończyła. To nie wartości czeskie, to są wartości epoki saskiej. I oni to głoszą.
Polacy muszą zawsze trzymać otwartą alternatywę.

Ale jest jeszcze druga sprawa. Bo to skojarzenie bohaterstwa i martyrologii z ideologią romantyczną jest słuszne, i można by powiedzieć, że to nie jest do końca błąd. Mickiewicz napisał wiersz "Reduta Ordona", Słowacki napisał "Sowiński w okopach Woli", powstało wiele takich utworów, które sławią męstwo i bohaterstwo żołnierzy polskich, którzy oddali życie, żeby się nie poddać, którzy woleli zginąć, niż żyć w niewoli, niż kapitulować.

Jarosław Marek Rymkiewicz napisał przed rokiem, po pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wiersz [Do Jarosława Kaczyńskiego], który też wszyscy znamy.

"Jakub Jasiński wstaje z książki Mickiewicza" - Jakub Jasiński, który też nie chciał się poddać i walczył na Pradze w 1794 roku, aż zginął, więc jest coś takiego, że w polskiej kulturze jest kult męczenników sprawy narodowej, jest kult tych, którzy woleli zginąć niż żyć na kolanach. Aż do tego wiersza Jerzego Narbutta, który jest hymnem Solidarności:

"bo lepiej byśmy stojąc umierali
niż mamy klęcząc na kolanach żyć".


To na pewno jest romantyczne. To na pewno prowadzi do kultu bohaterów, jakąś fascynacją bohaterską śmiercią, jakiejś martyrologii. I to jest druga teza tych realistów, że trzeba z tego zrezygnować. Że będzie lepiej, gdy nie będziemy tego kontynuować. Tylko, że jak zaczniemy z tej martyrologii, z czczenia bohaterów rezygnować, to zrezygnujemy z kultu Ordona, a on wiadomo, nie zginął na Woli, to jest licentia poetica, tak naprawdę przeżył powstanie listopadowe i popełnił samobójstwo na emigracji. Ale z czego jeszcze zrezygnujemy? Z Artura Zawiszy, który podjął taką desperacją akcję i zginął na szubienicy? Ale gdzie się zatrzymamy w tych rezygnacjach? Będziemy w takim razie rezygnować z kultu wszystkich, którzy zginęli, powiemy, że będzie źle, jeśli będziemy wspominać poległych, tych, którzy oddali życie za Ojczyznę. I to właśnie się mówi, jak się krytykuje Marsze 10 kwietnia, bo każda żałoba musi mieć swój koniec, ludzie mają inne, praktyczne problemy. I na tej drodze, jak raz zaczniemy, to się nie zatrzymamy. I będziemy musieli odrzucić w ogóle pamięć o bohaterach narodowych, poczynając od tych historycznych, a kończąc na tych, którzy leżą w Katyniu. I na końcu jest takie myślenie, że Polacy nie powinni przypominać Rosji o zbrodni katyńskiej i że ci, którzy przypominają, tak jak śp. Prezydent, popełniają ten błąd.

Żeby nie być gołosłownym, że taka ideologia w Polsce była i jest formułowana, powołam się na Marcina Króla, prof. UW, felietonisty Tygodnika Powszechnego, mam tu jego książkę wydaną w podziemiu w 1986 roku "Podróż romantyczna".
Na 52 s. tej książki można przeczytać:

"Szkodliwość podejmowania tragicznej sprawy Katynia dla polskiej polityki, jakże mnie korci, by o tym napisać. Zamiast politycznie posłużyć się tymi zamordowanymi dla dobra polskich spraw, w celu zastosowania milczącej drogi wobec Rosjan, dogadajmy się, a Katyń zostawmy w spokoju. Tymczasem Polacy chcą wszystkie rozmowy zaczynać od tego, żeby Rosjanie zakrzyknęli: Tak to te dłonie naciskały na spust rewolwerów, to nasza wina. Przecież to komiczne, przecież nie można żądać od wielkiego narodu, żeby zachowywał się jak dziecko, od którego w celach pedagogicznych domagamy się przyznania do winy".

To jest napisane w latach stanu wojennego, wydane w latach 80. i to ukształtowało ideologię III RP. Myślę, że autor jest jakoś zażenowany albo tym co napisał, albo tym co się potem zdarzyło, tym co zrobił Borys Jelcyn czy ludzie z Memoriału.

Państwo widzicie, jakie jest to rozumowanie - zostawmy Katyń, bo to jest nierozsądne, to jest romantyczne, bo to jest martyrologia. Dogadajmy się z Rosjanami. W imię zdrowego rozsądku, żeby oni nam nie blokowali importu naszych warzyw, żeby podpisywali wszystkie umowy.
Etos rycerski zostaje zastąpiony przez taki etos kupiecki w imię zdrowego rozsądku. I tu znowu przychodzi nam na pomoc publicystyka Mickiewicza, który mówił o zdrowym rozsądku w artykule "O ludziach rozsądnych i ludziach szalonych". Ci ludzie rozsądni to są tamci od Marcina Króla, a ci szaleni to jesteśmy my, wiadomo, oszołomstwo itd. Mickiewicz na ten temat mówił tak: "Zdrowy rozsądek jest bardzo dobry, ale nie jest trybunałem na sądzenie spraw, które dotyczą wieków i pokoleń".

Zdrowy rozsądek się nie nadaje do oceny takich ważnych problemów. Zdrowy rozsądek jest bardzo potrzebny do handlu warzywami. Tam powinni trafić ludzie, których losem kieruje zdrowy rozsądek, wiec niech oni się zajmą handlem jarzynami, niech oni założą kioski warzywne na osiedlach, to też jest bardzo potrzebne, a sprawy Polski niech zostawią tym, którzy myślą o tym głębiej".

Głos zabrał także Andrzej Wernic, historyk, publicysta. Miał czternaście lat, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Prosił o odczytanie fragmentu wspomnień swojego brata, Zbigniewa, żołnierza 7 pp. AK Garłuch, które oddają atmosferę wśród ludzi w tamtym czasie. (książka: Zbigniew Wernic „Pamiętnik Cezara”, wyd. 2009).
"Mój brat został rozstrzelany na Pawiaku, na tydzień przed wybuchem powstania - powiedział Andrzej Wernic. - Marzył o tej walce. Ocalał mi cudem jego pamiętnik. Pisał to osiemnastoletni chłopak":
"Wczoraj komunikat z Londynu doniósł, że Armia Krajowa nawiązała kontakt z Armią Czerwoną. (..) Czy mamy współpracować z mordercami naszych współbraci, z katami naszych oficerów? (..) Żołnierz musi słuchać rozkazu, święte słowo, lecz w duszy żarzy się bunt. Nie, nigdy z czerwoną zarazą nie pójdziemy walczyć, krwawić się, by utorować drogę czerwonemu imperializmowi. Nigdy! W tym momencie, gdy nasza Armia Krajowa podaje ręce rosyjskim, myśli nasze biegną ku niewielkiej krypcie Srebrnych Dzwonów, ku temu, dla którego Polska była jedynym celem życia".

Temat Powstania Warszawskiego powracał w wypowiedziach uczestników spotkania pod namiotem Solidarnych 2010. Prof. Waśko odpowiadał także na wiele pytań.
Zachęcam do wysłuchania całości.

















Wykładu wysłuchali: Margotte i Bernard.