wtorek, 10 stycznia 2012
Od Amora do Marsa, po polsku i po łacinie - o poezji Jana Kochanowskiego
Pierwsze w nowym roku spotkanie w klubie Ronina poświęcone było Janowi Kochanowskiemu. W strojach z epoki poezję Jana z Czarnolasu recytowali oraz zwycięstwa króla Stefana Batorego nad Iwanem Groźnym sławili Andrzej Stańczak i Aleksandra Ziemkiewicz.
Spotkanie odbyło się w prawie 430 rocznicą korzystnego dla Rzeczpospolitej rozejmu w Jamie Zapolskim. Zawarty 15 stycznia 1582 rozejm kończył wojnę Stefana Batorego z Iwanem Groźnym a w jego wyniku Polska odzyskiwała Inflanty. Przy tej okazji poznaliśmy kilka ciekawostek, związanych z - jak mówił filolog Andrzej Stańczak – „polskim słowem, które w tamtych czasach sięgało dalej niż polska szabla”.
Filolog zwrócił uwagę m.in. na Psalmy Dawidowe, które w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego śpiewane były w większości cerkwi Imperium Rosyjskiego. Dopiero caryca Katarzyna zabroniła ich śpiewania po polsku w cerkwiach, ale język polski był na tyle atrakcyjny dla Rosjan, tak elegancki jak dla nas łacina śpiewana w kościołach, że zakaz carycy nie był respektowany.
Część recytatorską rozpoczęła aktualna nawet dzisiaj „Rzecz o wolności słowa” Norwida z 1869 roku, później były m.in. fraszki, „Elegia do Pazyfile” (w tłumaczeniu z łaciny Andrzeja Stańczaka), „Orfeusz sarmacki” oraz fragment „Pieśni zwycięstwa nad Moskwą”.
Recytacje poprzedzane były barwnymi opisami ówczesnych realiów oraz słowniczkiem pojęć używanych w oświeceniowej polszczyźnie. Kochanowski pisał po polsku m.in. po to żeby na sejmach i sejmikach przekonać szlachtę do podatków na wojnę.
Jan z Czarnolasu pisał także po łacinie m.in. wspomnianą elegię i Orfeusza Sarmackiego. Dzięki temu polski punkt widzenia, także w sprawach międzynarodowych, mógł dotrzeć na wszystkie dwory europejskie, gdzie utwory Kochanowskiego były recytowane. Była to swego rodzaju dyplomacja gdyż utwory te przywozili posłowie i dzięki nim Stefan Batory uzyskiwał pożyczki na wojnę z Moskwą.
Spotkanie odbyło się w warszawskiej kawiarni Bookhousecafe 9 stycznia 2012 roku.
Relacja: Bernard i Czarek