sobota, 21 kwietnia 2012
Były dowódca GROM o polskiej armii
Zdolność armii do obrony granic Polski przed kimkolwiek jest bardzo ograniczona. Gdyby doszło do konfliktu, to na przykład samoloty F-16 mogłyby zostać zmuszone do lądowania zagranicą, bo nie bylibyśmy w stanie obronić naszych lotnisk. Na spotkaniu w siedzibie Fundacji Republikańskiej płk Dariusz Zawadka mówił o stanie polskiej armii i misjach wojskowych w Iraku i Afganistanie, w których brał udział.
Zdolność armii do obrony granic Polski przed kimkolwiek jest bardzo ograniczona. Gdyby doszło do konfliktu, to na przykład samoloty F-16 mogłyby zostać zmuszone do lądowania zagranicą, bo nie bylibyśmy w stanie obronić naszych lotnisk. Na spotkaniu w siedzibie Fundacji Republikańskiej płk Dariusz Zawadka mówił o stanie polskiej armii i misjach wojskowych w Iraku i Afganistanie, w których brał udział.
Zdaniem pułkownika Zawadki zaraz po wstąpieniu do NATO wojsko polskie osiadło na laurach. Zobowiązania wobec sojuszników były często czysto formalne a ze spotkań z nimi przywożono dokumenty, które tylko zalegały w szafach. Od dwudziestukilku lat przechodzimy ciągłą, nieustającą reformę sił zbrojnych, a tak naprawdę nie jesteśmy w stanie nawet dostosować zakupów w armii do obowiązującej doktryny obronnej. Ocena jaką płk Zawadka wystawił polskiemu wojsku nie jest pozytywna, choć jego zdaniem poprawa jest zauważalna. Mogła ona nastąpić tylko dzięki obecności polskich żołnierzy na zagranicznych misjach wojskowych.
– W Iraku w 2003 roku to był obraz nędzy i rozpaczy, kompletnego nieprzygotowania. Nie potrafiliśmy sobie poradzić z niczym, ani z logistyką, ani z dowodzeniem – mówił Zawadka. Nawet gdy Amerykanie przetransportowali żołnierzy i sprzęt, to okazało się, że trzeba czekać na amunicję, która dopiero płynęła statkami. Polskie wojsko, uczestnicząc wcześniej wyłącznie w misjach ONZ-owskich, nie miało doświadczenia w dowodzeniu dużymi obszarami, musiało więc oddawać kolejne obszary z polskiej strefy w Iraku innym. Misja w Afganistanie nie przypomina już na szczęście tej w Iraku, choć również zrzekamy się kolejnych obszarów odpowiedzialności.
– Patrząc na to wojsko 10 lat temu w Iraku i to, które jest teraz w Afganistanie to jest duży krok do przodu. Jeszcze daleko nam do tego żeby spełnić w pełni standardy wojska brytyjskiego czy amerykańskiego, ale nie mamy też wielu powodów do tego, żeby czuć się zaściankiem w NATO – ocenił były dowódca GROM. Dodał, że poprawiliśmy swój wizerunek w pakcie i powinniśmy uczestniczyć w tego typu misjach, wspierać innych, jeśli chcemy kiedykolwiek uzyskać takie wsparcie dla samych siebie. Zwrócił jednak uwagę na koszty i na to, że niemal całe polskie wojska lądowe są skoncentrowane na operacji w Afganistanie.
Zawadka obalił mit polskiej odpowiedzialności nad strefą Ghazni: – Tak naprawdę nigdy nas nie było stać na przejęcie odpowiedzialności nad prowincją, ani finansowo, ani operacyjnie. Korzystaliśmy i cały czas korzystamy z ogromnego wsparcia Amerykanów a mimo to systematycznie pozbywamy się kolejnych obszarów odpowiedzialności – mówił wojskowy. Przyznał rację tym, którzy twierdzili że strefa Ghazni zrobiła się miejscem wypoczynku dla Talibów, którzy prowadzili działania zaczepne w sąsiednich prowincjach.
Były dowódca GROM podzielił się także spostrzeżeniami na temat obydwu krajów, w których przebywał na misjach. Bardzo sceptycznie odniósł się do powodzenia misji wojskowej NATO w Afganistanie. Stwierdził, że gdy tylko wojsko wycofa się z tego kraju, wszystko wróci do stanu sprzed 2001 roku i za jakiś czas znowu tam trzeba będzie wracać.
– Pogodzenie dwóch cywilizacji jest niemożliwe. Nie rozumiemy ich. Oni są 300 lat do tyłu, często nie potrzebują takiej pomocy, jaką oferuje im Zachód lub wręcz pomoc ta jest zarzewiem konfliktów. Nie kontrolujemy sytuacji w Afganistanie. Wyjście żołnierzy poza bazy jest tak naprawdę loterią, czy coś nie wyleci w powietrze, a nawet w samych bazach zdarzają się zamachy. Tam nie ma regularnych armii, nie ma dywizji Talibów, z którymi się walczy czołgami, nie ma umundurowanego nieprzyjaciela. Wróg wygląda tak jak każdy chodzący po wsi rolnik, który w jednej chwili kopie marchewkę, a w następnej wysadza Rosomaka. Do zamachów używane są także dzieci – mówił Zawadka.
Dowódca GROM za największe zagrożenie militarne dla Polski uznał terroryzm. – Nie wyobrażam sobie konfliktu z Białorusią czy z Rosją. Wydaje mi się, że obecnie największym zagrożeniem jest terroryzm, którego zaplecze przeniosło się do Afryki. Piraci są w Somalii, Al-Kaida głównie w Sudanie i być może tam będzie wysłana kolejna misja NATO – mówił Zawadka. Zdaniem wojskowego zdolności polskiej armii do obrony granic przed kimkolwiek są bardzo ograniczone. Zakupy nie są powiązane z doktryną obronną Polski, samoloty F-16 nie służą tak naprawdę do obrony i gdyby doszło do konfliktu to musiałyby lądować zagranicą, bo nie miałby kto i czym bronić lotnisk.
Pułkownik Dariusz Zawadka zwrócił uwagę na dysfunkcjonalne jego zdaniem wyodrębnienie ze struktur armii dowództwa wojsk specjalnych. Stworzyło to de facto nowy rodzaj sił zbrojnych, w skład którego wchodzą zaledwie trzy przypadkowo wybrane jednostki: GROM, Formozę i I Pułk Specjalny z Lublińca. Przez kilka lat istnienia nowej struktury nie wyznaczono dla niej klarownych zadań i kompetencji. – Jesteśmy jednym z niewielu przykładów na świecie żeby siły specjalne były oddzielnym rodzajem sił zbrojnych. Wystarczyłoby powołanie niewielkiej struktury narodowych sił specjalnych, zdolnych do zapewnienia bezpieczeństwa obywateli i interesów państwa na całym świecie, do czego najlepiej nadawał się GROM – mówił jego były dowódca. Jego zdaniem dzięki wspólnym szkoleniom z Amerykanami GROM-owi bliżej było mentalnie i strukturalnie do US Army niż do polskiego wojska.
Niestety w jednostce nie udało się uniknąć korupcji na ogromną skalę, którą ujawnił właśnie Zawadka. O jej barwnych szczegółach można dowiedzieć się z naszej relacji wideo.
Pułkownik opowiadał również o operacjach wojskowych prowadzonych przez jednostkę GROM oraz odnosił się m.in. do produktów polskiego przemysłu zbrojeniowego i nieudanego pomysłu zorganizowania Narodowych Sił Rezerwowych.
Relacja: Bernard i Czarek