„Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych to temat, jak zresztą wszystkie którymi się zajmuję, uważany za kontrowersyjny. Choć tu żadnych kontrowersji nie ma. Nie ma żadnych tajemnic. Brygada była jednak przez kilkadziesiąt lat symbolem hańby, zdrady narodowej, współpracy z Niemcami, wszystkiego co najgorsze. I tak jak NSZ był opluwany przez komunistów, Brygada była czymś jeszcze gorszym, najgorszym z najgorszych” – powiedział historyk Leszek Żebrowski podczas spotkania w Fundacji Republikańskiej.
„Płk Antoniego Szackiego ps. „Bohun”, dowódcę Brygady, próbowano postawić w jednym rzędzie ze zbrodniarzami niemieckimi. Otrzymał numer zbrodniarza wojennego; został postawiony w stan oskarżenia; wielokrotnie ponawiane były próby jego zabójstwa czy porwania. W związku z tym musiał wyemigrować do Ameryki. Natomiast cała sprawa montowana przeciw niemu, była wymierzona w Brygadę, w NSZ, a szerzej także w całe podziemie niepodległościowe, którego „Bohun” miał być symbolem” – mówił prelegent rozpoczynając swoje wystąpienie w wypełnionej po brzegi sali w FR.
Następnie powiedział o kluczowym z punktu widzenia badań dziejów Brygady, atakującym ją artykule w „Gazecie Wyborczej”, w którym zacytowano stalinowskiego funkcjonariusza twierdzącego, że w latach 1945-1948 dokumentował zbrodnie, jakich dopuścić się miała Brygada i sam „Bohun”.
„Zacząłem wtedy tego szukać i okazało się, że to jest. Część znajduje się w archiwum MSZ, część w Archiwum Akt Nowych. Te dokumenty pokazują w sposób niezbity jak przygotowywano takie akcje” – podkreślił Żebrowski i podał przykłady fabrykowania przez komunistyczny aparat dowodów rzekomych zbrodni Brygady.
„Płk „Bohuna” chciano postawić w rzędzie zbrodniarzy nazistowskich za rzekome organizowanie zabójstw Żydów na Kielecczyźnie. Byli przesłuchiwani Żydzi, którzy stracili bliskich. Protokoły ich przesłuchań miały być przesłane na Zachód jako dowody zbrodni Brygady Świętokrzyskiej. Te protokoły zachowały się w całości – tzn. nie tylko ostatnia ich wersja, ale wszystkie, jakie były. Najlepsza jest oczywiście pierwsza wersja” – zaakcentował historyk.
„Ci ludzie zeznają, co widzieli, co przeżyli, jak było. I mówią np. że w styczniu 1943 grupa osób narodowości żydowskiej w pewnej miejscowości na Kielecczyźnie została zamordowana przez partyzantów Gwardii Ludowej. Później śledczy zaczyna to drążyć. „Ale jak to GL, przecież to był NSZ!”. Światek na to: „No, ale to były miejscowe męty, Gwardia Ludowa”. W końcu jednak uległ pod presją śledczego i zgodził się, by wpisać NSZ jako sprawców. Pozostała jednak data: styczeń 1943. Ponad 1,5 roku przed powstaniem Brygady Świętokrzyskiej” – podkreślił Żebrowski.
„W tym zbiorze jest też korespondencja wewnętrzna z której wynika, że komuniści stwierdzili, iż mają taką dokumentację, że nie można jej wysłać na Zachód, bo to będzie kompromitacja władzy ludowej” – dodał, cytując fragment takiego pisma: „Tak się towarzysze nie da. Źle spreparowaliście dokumenty”.
„To na szczęście się zachowało, ale ile mamy spraw, w których zachowały się tylko ostateczne, już spreparowane wersje. Bardzo dużo. Teraz zaczynamy więc badania od początku” – powiedział prelegent.
W kolejnej części swojego wystąpienia mówił o źródłach dostępnych badaczom dziejów Brygady. Jak podkreślił, zachowały się dokumenty opisujące dzień po dniu działalność formacji m.in. rozkazy dzienne: „To zostało wywiezione przez Brygadę w 1945 roku. Znalazło się następnie w USA. W okolicach 2000 roku zostało przekazane do Fundacji Czynu Niepodległościowego w Krakowie”.
Żebrowski powiedział jednak, że nie zachowały się dokumenty z części operacyjnej. Jest jedynie kilkadziesiąt dokumentów z działalności zbrojnej – to, co szło w teren. Jest też trochę meldunków wywiadowczych.
„To co wiemy wystarczy jednak, aby Brygadę ocenić. Ona od początku walczyła na dwa fronty. Ideologia NSZ zakładała, że Polska ma dwóch wrogów. Nigdy nie było tak, że któryś wróg jest ważniejszy. Utrzymali tę linię do końca” – podkreślił prelegent.
„W 1940 roku ta taktyka była dyskutowana w artykułach pisanych przez Stanisława Piaseckiego. Pisał on, że naszą jedyną nadzieją jest to, że dojdzie do wojny pomiędzy naszymi okupantami. Piasecki przewidział, że wojna będzie trwała 5 lat, że stracimy elitę, ledwo tą wojnę przeżyjemy i zaznaczał, że najważniejszym celem jest ochrona substancji żywej narodu za wszelką cenę” – dodał.
Historyk podkreślił także, że w NSZ obowiązywał absolutny zakaz wykonywania akcji tam, gdzie straty mogą być większe, niż cele. Niemcy mordowali wówczas od 50 do 100 Polaków za jednego zabitego Niemca.
„Brygada Świętokrzyska powstała 11 sierpnia 1944 roku. Wtedy wyszedł pierwszy rozkaz płk „Bohuna” dotyczący objęcia dowództwa oddziałów partyzanckich. Dzień wcześniej wyszedł w tej sprawie dokument Rady Politycznej NSZ - Zachód” – mówił dalej Żebrowski.
„Według strategii NSZ w momencie wybuchu powstania powszechnego oddziały partyzanckie tej formacji mają iść na Zachód i zajmować tereny po Odrę i Nysę Łużycką. AK nie mogła tego zrobić, bo była związana ustaleniami z aliantami, a NSZ te ustalenia nie obowiązywały. Oni mieli iść i tworzyć fakty dokonane. W związku z tym wyruszyć miały trzy wielkie kolumny: pierwsza z Borów Tucholskich, druga z Kielecczyzny, a trzecia z południa Polski. Całe siły NSZ miały być ulokowane w tych kolumnach” - opowiadał gość FR.
„Prawdopodobnie było to uzgodnione miedzy AK i NSZ. Obie formacje nie rywalizowały. Jest dużo dokumentów świadczących o współpracy. To była współpraca praktyczna” – zaakcentował prelegent, przypominając, że sama Brygada Świętokrzyska współpracowała z radomskim, łódzkim i krakowskim okręgiem AK. 25 pułk piechoty AK mjr Rudolfa Majewskiego ps. „Leśnik” miał nawet wejść w skład Brygady. AK-owcy jednak nie zdążyli. Ruszył front, pułk pozostał, a mjr Majewski został aresztowany przez UB i stracił życie.
„W Brygadzie Świętokrzyskiej było 828 osób. Była to wielka jak na centralną Polskę jednostka partyzancka. Fenomenem Brygady jest utrzymanie takiego stanu przez długi okres czasu. Od początku do końca jest to jednostka, która rośnie w siłę i zdobywa uzbrojenie - głównie przez napady zbrojne na magazyny niemieckie” – podkreślił Żebrowski i opowiedział o działaniach, jakie poprzedzały powołanie Brygady.
Jak mówił historyk, w lipcu 1944 dowództwo 204 pułku NSZ objął płk Stanisław Nakoniecznikoff ps. „Kmicic”, który działając wcześniej na wcielonym do Rzeszy terenie północnego Mazowsza stworzył silną strukturę NSZ, do której przechodzili masowo żołnierze AK. W okresie jego działań na Kielecczyźnie żołnierze, którzy weszli następnie w skład Brygady, zostali bardzo dobrze wyszkoleni i uzbrojeni.
„Od sierpnia 1944 Brygada Świętokrzyska walczy z Niemcami oraz bandami komunistycznymi i tzw. partyzantką sowiecką” – mówił dalej prelegent, przypominając, że działania wymierzone w komunistów były w okresie PRL szczególnie zakłamywane i miały być jednym z argumentów o „faszystowskim” charakterze Brygady. Podał w tym miejscu przykład wydarzeń, do jakich doszło 8 września 1944 roku w Rząbcu.
„Oddział Brygady Świętokrzyskiej wpadł tam w zasadzkę zastawioną przez partyzantów Armii Ludowej z Tadeuszem Grochalem „Tadkiem Białym” na czele. AL-owcy palili żywcem pojmanych żołnierzy NSZ. Jeden z nich uciekł i sprowadził posiłki. Doszło do walki. Po stronie komunistów był oddział AL „Tadka Białego” oraz kilkudziesięcioosobowe zgrupowanie „partyzantki sowieckiej”” – powiedział Żebrowski.
„Dopóki nie nastąpiło ujawnienie dokumentów, przez kilkadziesiąt lat trwała mitologia, że Brygada napadła na żołnierzy AL i Sowietów walczących Niemcami i ich pozabijała (Sowietów, bo AL-owcy uciekli), działając w niemieckim interesie” - podkreślał.
„Potem dowiedzieliśmy się, czym była „partyzantka sowiecka”. Wyglądała w ten sposób, że w lipcu 1944 cichociemni sowieccy zrzucani ze spadochronami na Kielecczyźnie w grupie 12 osób na czele z kapitanem NKGB Iwanem Iwanowiczem Karanajewem, mieli zrealizować zadanie stworzenia na tych ziemiach brygady sowieckiej. Nie mogli jednak przejmować kadr Armii Ludowej. Mieli za to namiary na Sowietów służących w jednostkach pomocniczych SS. Byli to tzw. „czarni”, których Niemcy używali do pacyfikacji wsi. Jak trzeba było jechać na wieś, bo nie oddała kontyngentów, to jechali z największą przyjemnością, gwałcili kobiety, zdobywali dobra, palili i mordowali. I taka grupa bolszewików ze służby niemieckiej została przez Sowietów zaanektowana. Oni współdziałali z „Tadkiem Białym”” – mówił dalej historyk.
„Po ucieczce partyzantów AL i odbiciu uwięzionych przez nich żołnierzy NSZ, ci Sowieci dostali się do niewoli. W NSZ nie bardzo wiedzieli, co z nimi zrobić. Oni w nocy podnieśli bunt i chcieli uciec. Doszło do strzelaniny, w której zginęło 4 NSZ-owców i 68 bolszewików” – kontynuował.
„W propagandzie PRL i III RP mówiono, że Brygada Świętokrzyska napadła na ludzi walczących z Niemcami, a oni pacyfikowali polskie wsie na niemieckie polecenie. To były te „walki bratobójcze”, które zarzucano NSZ” – podkreślał Żebrowski.
Prelegent podkreślał, że do dziś na Kielecczyźnie są fałszujące historię pomniki z napisami „W tym miejscu oddział AL stoczył krwawy, zwycięski bój z oddziałami niemieckimi i NSZ”. Mówił też o nieznanych szerzej powodach wielu starć pomiędzy Brygadą a AL.
„Na Ziemi Świętokrzyskiej AL terroryzowała ludność cywilną. Napadali na dwory i wsie. Masowo gwałcili młode dziewczyny. Słynął z tego np. Czesław Borecki ps. „Byk”, „Brzoza”, po wojnie wysoki rangą funkcjonariusz UB. Tacy ludzie łapani przez żołnierzy Brygady byli rozstrzeliwani. Do dziś mówi się, że to były działania na rzecz okupanta, wojna domowa w podziemiu. A to był wymiar sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego. Te bandziory nie mogły co noc rządzić w terenie” – zaakcentował historyk. Opowiadał także o swoich wspomnieniach z badań dotyczących stosunku cywilów do Brygady.
„W latach 90. jeździłem z kpt. Kołacińskim „Żbikiem” po wsiach, w których stacjonował. Pytałem takiego starszego człowieka, jak to było. I on powiedział - że tu różni chodzili, i AK, i BCh, i ludzie prosili, by zrobili porządek. Przedwojenni bandyci należący do AL napadali, mordowali, gwałcili i rabowali. Dopiero „Żbik” zrobił z nimi porządek. Tam gdzie były przypadki morderstw i gwałtów – sprawców rozstrzeliwano, a ci, co rabowali byli batożeni. Powiedziano im, że jeśli następnym razem cokolwiek w okolicy zginie, to NSZ-owcy wrócą i ich zabiją. Potem do końca wojny był tam spokój” – przypominał prelegent. Następnie przeszedł do kwestii wymarszu Brygady na Zachód.
„W styczniu 1945 ruszył front. Naczelny Wódz gen. Sosnkowski wydał wówczas rozkaz mówiący o tym, że jednostki zwarte, których nie można rozformować, muszą przed frontem niemieckim przedostać się na Zachód, do Polskich Sił Zbrojnych. Rozkazy NSZ były następstwem tej decyzji. Z dużych jednostek tylko Brygada Świętokrzyska te rozkazy wykonała” – podkreślił Żebrowski.
„To, że Brygada szła na Zachód to nie był ewenement. W tamtym czasie przed bolszewikami ucieka między 1, a 2 mln ludzi – starowiercy z Rosji, Kozacy, Tatarzy, ludy kaukaskie, ludzie spod granicy fińskiej, „biali” Białorusini, Litwini, Łotysze” – zaakcentował.
„Początkowo Brygada, aby przedostać się przez front podjęła walkę z Niemcami. Nie było jednak możliwości przejścia w ten sposób. „Bohun” wydał więc rozkaz o stanie niewojowania z Niemcami, który miał pozwolić na swobodne przejście na Zachód” – mówił dalej historyk.
„Niemcy chcieli, aby Brygada wzięła udział w walce z Armią Czerwoną po niemieckiej stronie. Jako siła wojskowa się nie liczyła, ale chodziło o wymiar propagandowy. W ostatnich miesiącach wojny Niemcy całkowicie zmienili swoją retorykę. Pojawiły się ulotki mówiące, że bronią chrześcijańskiej Europy przed bolszewizmem. Zmiana ta przypominała propagandę sowiecką z 1941 roku, gdy w czasie zagrożenia niemieckiego Sowieci zaczęli odwoływać się do prawosławia” – przypominał Żebrowski.
„Brygada odmawia współpracy. Niemcy skierowali ją do Czech. Cały czas naciskali jednak na wysłanie grup dywersyjnych na front. Ostatecznie cztery grupy się tam udają. Zostają zrzucone z samolotów niemieckich” – mówił historyk, ale podkreślał, że NSZ-owcy zrobili to po to, by nawiązać łączność ze swoimi ludźmi znajdującymi się po drugiej stronie frontu i że żadna z wysłanych grup nie wykonała żadnego z niemieckich poleceń.
„Po wojnie dla komuny ta historia to był zarzut numer jeden. Nawet sądy Polski Ludowej nie były jednak w stanie znaleźć twardych dowodów na jakąkolwiek konkretną współpracę Brygady z Niemcami. W uzasadnieniach wyroków wydawanych na żołnierzy Brygady wskazywano ich działalność w interesie niemieckim oraz rządu RP na uchodźstwie, chociaż te interesy były całkowicie sprzeczne” – mówił i podał przykład, z którego z kolei wytłumaczyć powinni się ci, którzy do dziś wysuwają wobec Brygady zarzuty rzekomej kolaboracji.
„Ulica Poznańska, 1944 rok. Miała wówczas miejsce wspólna akcja Abwehry, NKWD i wywiadu AL przeciw archiwum Delegatury Rządu RP na Kraj. 7 osób z Delegatury zamordowano. W akcji wzięli udział m.in. późniejszy PRL-owski generał Jerzy Fonkowicz i Wincenty Romanowski – po wojnie pułkownik śledczy Informacji Wojskowej, a także szwagier marszałka Żymierskiego. Archiwum składało się z dwóch części – antyniemieckiej oraz antykomunistycznej. Niemcy zabrali swoją część, a resztę Marian Spychalski wywiózł potem samolotem do Moskwy” – przypominał Żebrowski, wracając następnie do dalszych losów Brygady Świętokrzyskiej.
„W kwietniu 1945 roku Brygada rusza z Rozstani w Czechach. W pewnym momencie znaleźli się blisko amerykańskich wojsk gen. Pattona, z którymi nawiązali kontakt. Amerykanie zapewnili Brygadzie status jednostki alianckiej i dali dyspozycję, by brać do niewoli niemieckich oficerów. NSZ-owcy pojmowali kilku niemieckich generałów.” – mówił dalej historyk.
„Czeskie podziemie prosiło wówczas o pomoc w związku z obozem koncentracyjnym dla kobiet w Holiszowie. Tam było ok. 800 młodych kobiet - Żydówek, Polek, Francuzek, Rosjanek. Te kobiety były zamknięte w barakach, przygotowanych przez Niemców do podpalenia na wypadek amerykańskiego ataku. Więźniarki miały być spalone żywcem. Obóz został zdobyty przez żołnierzy Brygady, a kobiety uwolniono. Zachowały się przepiękne zdjęcia tych wyzwolonych kobiet z NSZ-owcami. Wiele z nich haftowało potem w podzięce dla „Bohuna” serca z napisami po francusku, żydowsku. Kilkaset z nich było następnie odprowadzonych przez Brygadę aż do Amerykanów” – powiedział.
„Do Amerykanów Brygada doszła 6 maja 1945 roku. Gen. Patton zagwarantował jej żołnierzom, że nie odda ich bolszewikom. Przyjechała bowiem komunistyczna misja żądająca wydania Brygady jako rzekomych zbrodniarzy wojennych” – dodał Żebrowski.
„Patton odpowiedział im jednak, że to są nasi sojusznicy i ich nie wydamy. Wypędził bolszewików i UB-ków. Gdyby było więcej takich Amerykanów, to powojenna Europa wyglądałaby inaczej” – zaakcentował.
Jak mówił dalej historyk, 14 maja defiladę Brygady Świętokrzyskiej przyjął przedstawiciel gen. Andersa, ppłk Mazurkiewicz. A w wygłoszonym wówczas przemówieniu dziękował jej żołnierzom, podkreślając wielkie uznanie dla ich walki. Grupy żołnierzy Brygady przedostały się następnie do gen. Andersa. Anglicy nie zgodzili się jednak na przemieszczenie całej Brygady do Włoch, nie chcąc wzmacniać polskiego wojska podległego rządowi RP na uchodźstwie.
„Dzieje Brygady Świętokrzyskiej są tym epizodem w dziejach polskiej konspiracji, który absolutnie nie przynosi nam wstydu” – powiedział na zakończenie tej części swojego wystąpienia Leszek Żebrowski.
W czasie dyskusji z publicznością dotyczącej Brygady, prelegent m.in. porównywał obrzęd składania przysięgi przez żołnierzy NSZ i Armii Ludowej, mówił o tajemniczym kpt. „Tomie”, którego prawdziwa tożsamość do dziś pozostaje zagadką oraz odniósł się do kwestii udziału w Narodowych Siłach Zbrojnych żołnierzy pochodzenia żydowskiego.
„Nie znam innej niż NSZ polskiej konspiracji, w której Żydzi byliby na stanowiskach dowódczych” – stwierdził w tej części spotkania Leszek Żebrowski i podał klika mało znanych przypadków z historii polsko-żydowskich relacji okresu wojny i powojennego z NSZ w tle.
„Komendantem powiatu Sokołów Podlaski NSZ był mjr Stanisław Ostwind-Zuzga, polski Żyd, polski patriota. W grudniu 1944 aresztuje go NKWD. Kiedy został zidentyfikowany jako „czysty Żyd”, komuniści zaproponowali mu współpracę - przejście na stronę sowiecką z zachowaniem stopnia oficerskiego. Odmówił, stwierdzając, że jest polskim oficerem, że złożył przysięgę w Narodowych Siłach Zbrojnych i od niej nie odstąpi. Bili go, tłukli, został ostatecznie skazany na karę śmierci i w styczniu 1945 roku go zamordowano” – powiedział prelegent.
„Innym ciekawym przypadkiem jest Feliks Pisarewski, przedwojenny bokser klubu Makabi, podporucznik rezerwy WP, więzień Pawiaka. 20 października 1942 roku przedwojenni ONR-owcy odbili go z transportu z Pawiaka do Al. Szucha na rogu Pięknej (wówczas Piusa) i Marszałkowskiej. Akcji tej dokonał oddział kpt. Zacharewicza „Zawadzkiego”. Była to pierwsza akcja odbicia więźniów w Warszawie, dokonana w apogeum okupacji” – podkreślał.
„Pisarewski wstąpił potem do NSZ. Przyjaźnił się z kpt. Andrzejem Komorowskim, szefem Służby Cywilnej Narodu w Warszawie, bratankiem Tadeusza Komorowskiego „Bora”. Pisarewski dostał przydział do komendy okręgu Warszawa nr 1 jako oficer do specjalnych zleceń. Jego wolą było organizowanie pomocy dla więźniów Pawiaka. Jako, że był obrzezany, nie mógł bezpiecznie poruszać się po Warszawie. Dlatego też, na jego prośbę, koledzy z ONR załatwili mu operację maskującą. Po latach Pisarewski napisał książkę „Orły i reszki”, w której opisał swoje wspomnienia” – zaakcentował Żebrowski.
„W oddziale kpt. „Żbika” był żydowski lekarz, Julian Kamiński, który po wojnie pisał oświadczenia dla żołnierzy NSZ skazywanych na kary śmierci, o tym, że pomagali mu w czasie okupacji. I to ratowało im życie. Jak ktoś pomagał Żydom w czasie wojny, nie było kary śmierci, a zamiast 15 lat więzienia było 5 lat” – przypominał prelegent, wymieniając wiele takich przypadków.
„Julian Tuwim uratował w taki sposób prawnuka Cypriana Kamila Norwida, porucznika NSZ Kozarzewskiego. Łączniczka Brygady Świętokrzyskiej sądzona po wojnie w Katowicach dostała dożywocie. Gdy jej koleżanka Żydówka złożyła oświadczenie, że ją uratowała w czasie wojny, karę złagodzono do 7 lat. Komenda okręgu Częstochowa NSZ, sądzona w 1956 roku w „Stalinogrodzie”: jest kara śmierci dla komendanta okręgu. I wychodzą świadectwa pomocy Żydom. Nastąpiło zmniejszenie wyroku. Komendant przeżył, ale był tak katowany, że stracił zdrowie psychicznie” – kontynuował historyk.
„Por. Jerzy Karwowski szef pogotowia akcji specjalnej okręgu Bałtyk NZW, przedtem w oddziale kpt. Antoniego Kozłowskiego „Białego” w swoim gospodarstwie uratował ok. 40 Żydów. Po wojnie dostał 5 kar śmierci. Dzięki żydowskim oświadczeniom przeżył” – mówił dalej Żebrowski.
„To są historie polsko-żydowskie inne niż u Grossów. Takie historie powinniśmy wydobywać. Ja mam co najmniej kilkadziesiąt świadectw żydowskich mówiących o tym, że żołnierze NSZ ratują Żydów – i to często po kilkadziesiąt osób. Oni nie występowali później o dyplomy. Robili to bezinteresownie. Nie za pieniądze czy dla dyplomów” – zaznaczył.
„Niech pokaże teraz Miller, ile GL uratowała Żydów?! A ich świadectwa w drugą stronę są przerażające. Dowódca brygady GL na Ziemi Kieleckiej napisał w 1945 w życiorysie „Ślad naszej brygady był znaczony trupami kobiet i dzieci żydowskich”. Kpt. Flis ps. „Maksym”, dowódca brygady lubelskiej GL napisał „Wstąpiłem do formacji, w której miałem się bić z Niemcami, a zajmowaliśmy się mordowaniem AK-owców, NSZ-owców i Żydów” – cytował historyk.
„Władysław Sobczyński-Spychaj, człowiek NKWD, po wojnie szef WUBP w Rzeszowie, później oddelegowany do Kielc przed „pogromem kieleckim”, w czerwcu, lipcu i sierpniu 1944 był odpowiedzialny za pogromy na Żydach. Po kilkudziesięciu Żydów ginęło w czasie akcji. Kazał się kobietom i dzieciom wcześniej rozbierać, żeby ubrania nie były pokrwawione” – mówił dalej Żebrowski.
„Co najmniej 200 Żydów zamordowało zgrupowanie Korczyńskiego na Lubelszczyźnie. W tym kobiety i dzieci. Dalej, operacja „Hotel Polski” w Warszawie. Najbogatsi Żydzi z Warszawy, ukrywający się przed Niemcami, dostawali gwarancje bezpieczeństwa, że zostaną za duże pieniądze przerzuceni na południe Francji. Pierwsze transporty faktycznie tam trafiły. Późniejsze skończyły w Auschwitz, a pieniądze zostały. W tej akcji współdziałał Bogusław Hrynkiewicz – oficer wywiadu NKWD w Warszawie, po wojnie pułkownik Ludowego Wojska Polskiego wraz z żoną. Kilka lat temu zmarł nieniepokojony przez nikogo. IPN prowadził śledztwo w tej sprawie. Dałem prokuratorowi namiary na wszystkie materiały dotyczące udziału komuny w zamordowaniu tych Żydów. Hrynkiewiczowie nie zostali nawet nigdy przesłuchani” – podkreślał.
„W tym wymiarze gruba kreska to nie tylko nietykalność dla sprawców zbrodni na Polakach, ale także dla zbrodni na Żydach” – dodał Żebrowski.
„Po 1945 roku były procesy żołnierzy AK i NSZ pod zarzutem mordowania Żydów. I równolegle prowadzono tajne postępowania prokuratorskie w tych samych sprawach, ale ze sprawcami z GL. Te śledztwa oczywiście były potem umarzane. A faktyczni sprawcy tych zbrodni zostawali potem sędziami, prokuratorami, generałami, ambasadorami….” – zaakcentował.
W kolejnej części spotkania, Leszek Żebrowski odniósł się do promowanego w ostatnim czasie przez główne media filmu „Pokłosie”.
„Byłem na pierwszym seansie w kinie Promenada. Osób na sali trzy, ze mną włącznie. Na filmie wytrzymałem do końca. Pomijając treść filmu, to jest tak denne, tak płaskie, że płaskostopie przy tym to jest fajnie zbudowana noga” – powiedział historyk, podkreślając, że film obejrzał w celu napisania recenzji dla „Naszego Dziennika”. Żebrowski przypomniał, że film ma być oparty na kanwie sprawy Jedwabnego. W związku z tym krótko powrócił do tej kwestii, podkreślając jak bardzo zmanipulowano narrację medialną na jej temat.
„Podstawą każdego śledztwa w takich sprawach jest ustalenie liczby ofiar i sposób zadania śmierci. Tu nie mamy ani prawdziwej liczby osób, ani wyjaśnienia przyczyny ich śmierci” - podkreślał.
„W czerwcu 1941 w spisie sowieckim Żydów w Jedwabnem jest 472, a liczba ta zmalała jeszcze, ponieważ część z nich uciekła z bolszewikami. Polacy mieli zaś spalić w stodole 1600 Żydów. Innym ważnym wątkiem jest kwestia tego, jak doszło do samego spalenia. Prof. Iwo Cyprian Pogonowski zlecił strażakom amerykańskim, żeby zbadali jak taka stodoła może zapłonąć. Amerykanie stwierdzili, że potrzeba było 200 litrów benzyny, a tam miało być jedynie 7 litrów nafty. Benzyna musiała więc zostać przywieziona. Według oficjalnej wersji Niemców tam jednak nie było. Naziści jacyś czasami przyjeżdżali, ale Niemcy nie” – streszczał głośną przed kilkunastoma latami sprawę.
„Śledztwo w tej sprawie było skandaliczne, robione po łebkach. Tak jak inne sprawy toczą się latami, tak tu szybko zamknięto dochodzenie. Ekshumację ofiar przerwano w momencie ustalenia, że w ciałach były kule” – dodał.
Historyk przypomniał też, że nigdy w sprawie zbrodni w Jedwabnem nie został przesłuchany niemiecki dowódca, który był na miejscu, a który już wcześniej dopuszczał się mordów na Żydach, że w śledztwie brano pod uwagę zeznania osób urodzonych już po wojnie, które opierały się o relacje osób trzecich, a odrzucano zeznania ludzi, którzy pamiętali tamte zdarzenia, że w miejscach, w których Polacy mieli zakopywać rzekomo poćwiartowanych przez nich Żydów nie odnaleziono żadnych ciał. Żebrowski podkreślił też, że w dniu zbrodni więcej Żydów znajdujących się w miasteczku przeżyło dzięki polskiej pomocy, niż faktycznie zginęło w pogromie. Polacy w swej większości wykazali więc postawę dokładnie odwrotną do tej, jaką im się zarzuca.
Prelegent odniósł się także do promowanej przez Annę Bikont z „Gazety Wyborczej” wersji mówiącej o represjach, jakich ze strony lokalnej społeczności miały doświadczyć dwie osoby, które rzekomo „wbrew woli większości” uratowały pojedynczych Żydów. Bikont pomija jednak to, że obie te osoby były z własnej inicjatywy współpracownikami UB, a w wyniku ich donosów bezpieka aresztowała kilkudziesięciu żołnierzy AK i NSZ. I to właśnie te donosy, a nie pomoc Żydom były, zdaniem gościa FR przyczyną agresji sąsiadów przeciwko tym ludziom.
Wracając do oceny samego filmu, historyk podkreślił, że przesłanie „Pokłosia” jest oparte o książki Jana Tomasza Grossa. A, jak przypominał Żebrowski, Gross m.in. myli świadków oraz cytuje fragmenty źródeł sprzeczne z własnymi tezami i w ogóle się do nich nie odnosi.
„Pierwszy dokument powojenny, który mówi o Jedwabnem to jest list Całki Migdał z Urugwaju. U Grossa Całka Migdał to jest kobieta. A to jest Calel Kahil Migdal, mężczyzna” – podkreślił prelegent.
„Film jest obrzydliwy w wymowie politycznej i moralnej” – podsumował obraz Pasikowskiego Leszek Żebrowski. Na zakończenie spotkania przypomniał także, że jeżeli już ktoś podnosi ciemne strony relacji polsko-żydowskich z okresu II wojny światowej, to należałoby także wspomnieć o udokumentowanych przypadkach mordów na Polakach, których dopuszczali się żydowscy partyzanci. Sprawy zbrodni w Koniuchach, Nalibokach, Świńskiej Woli, Rykach czy Brzezicy nie zostały jednak nigdy do końca wyjaśnione przez organy ścigania.
Więcej relacji: http://blogpress.pl/blogpress
Relacja: Piotr Mazurek (tekst), Bernard (film i zdjęcia), Margotte (zdjęcia).