Jaki główny cel przyświecał Panu w pisaniu książki „Przemysł pogardy”?
– W świetle tego, jak działają dziś główne media w polskiej rzeczywistości politycznej, zabrzmi to może górnolotnie, ale cel miałem zasadniczy – pokazanie prawdy. Kiedy 18 kwietnia 2010 roku Lech Kaczyński był chowany w Krakowie na Wawelu, a na trasie konduktu żałobnego żegnały go tłumy ludzi, sypiących kwiaty na trumnę, pomyślałem, że prezydentowi to przypomnienie prawdy po prostu się należy. Że w publicznej dyskusji o jego prezydenturze nie może zabraknąć dokumentu, który pokaże, w jak nieprzyjaznym i agresywnym otoczeniu pełnił najwyższy urząd w państwie. Polacy przez moment to czuli i rozumieli. Przypomnę, że w dniu pogrzebu ludzie zebrani na Starym Rynku w Krakowie, głośno protestując, doprowadzili to tego, że został wyłączony ogromny telebim TVN24. Zebrani nie chcieli, aby podniosłą uroczystość relacjonował kanał telewizyjny, w którym wcześniej nie było końca drwinom na temat „Irasiada”, „Borubara”, czy „małpek” z alkoholem.
Takie przekazy miały wpływ na to, co zwykli Polacy myśleli o Lechu Kaczyńskim?
– Bez wątpienia. Żeby unaocznić wpływ „przemysłu pogardy” na opinię publiczną, podam jeden tylko przykład. Otóż w sondażu opublikowanym w tygodniku „Wprost” 18 lutego 2008 roku respondenci orzekli, iż prezydent Kaczyński jest gorzej wykształcony od premiera Tuska. A prawda jest taka, że obecny szef rządu ukończył magisterskie studia historyczne na Uniwersytecie Gdańskim, tymczasem prezydent zdobył stopień doktora habilitowanego nauk prawnych oraz tytuł profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ba, czy ktoś wie, że Lech Kaczyński, specjalista w dziedzinie prawa pracy – obok inżyniera i konstruktora Gabriela Narutowicza oraz chemika i wynalazcy Ignacego Mościckiego – był najlepiej wykształconą głową państwa polskiego? Można go w tym względzie porównywać tylko z tymi dwoma prezydentami II RP, bo z kim w III RP? Lech Wałęsa to absolwent zawodówki, Aleksander Kwaśniewski nie obronił pracy magisterskiej, a Bronisław Komorowski ukończył magisterskie studia historyczne. Tymczasem „przemysł pogardy” uparcie tworzył wrażenie, że prezydent Kaczyński to ktoś wręcz bezrozumny i zupełnie niekompetentny.
Czy będą spotkania autorskie z Panem? Jeśli tak, to co chciałby Pan podczas tych spotkań przekazać czytelnikom?
– Mam nadzieję, że uda się zorganizować spotkania z czytelnikami. Będę się o to starał wraz z wydawcą. Dla autora nie ma nic cenniejszego, niż bezpośrednia rozmowa z ludźmi, którzy chcą poznać jego opinie, motywacje, przemyślenia, także warsztat twórczy. Którzy przychodzą na spotkanie i zadają pytania, sięgają po książkę, czasem proszą także o autograf czy dedykację. A co podczas takich spotkań chciałbym przekazać czytelnikom? Wstęp do swej książki zatytułowałem „Uwagi w sprawie (nie)równowagi”, w którym wyjaśniłem, co skłoniło mnie do napisania książki „Przemysł pogardy”. Otóż tym ostatecznym impulsem była słynna sprawa portalu antykomor.pl, czyli witryny internetowej, na której młody człowiek, student z Tomaszowa Mazowieckiego, na różne sposoby kpił z Bronisława Komorowskiego. Co go za to spotkało? Najście funkcjonariuszy ABW, sprawa prokuratorska, proces i wyrok. Aparat państwa nie działał tak stanowczo, gdy wyszydzany i poniżany był Lech Kaczyński. Przeciwnie, wówczas przejawy naruszania godności głowy państwa były nie tylko tolerowane i nagłaśniane w mediach, ale wręcz życzliwie przyjmowane i wychwalane jako dowód na istnienie w Polsce wolności słowa.
A powinny być procesy sądowe?
– Żeby była jasność – nie opowiadam się za tym, by tropić, sądzić i skazywać humorystów. Żart, dowcip, ironia muszą istnieć w przestrzeni publicznej, a politycy – także prezydenci – nie mogą obrażać się na to, że czasem są chłostani biczem satyry. Humor ma moc oczyszczającą i od wieków jest „bronią bezbronnych”. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – należy odróżniać żarty, skecze i dowcipy od zmasowanych i zorganizowanych akcji poniżania, odbierania czci i godności. I trzeba zawsze pamiętać, że ataki humorystów i krytyków nie mogą być skierowane przeciwko jednej stronie politycznego sporu, przy oszczędzaniu i ochranianiu drugiej. Uprawianie satyry to nie polowanie z nagonką. A proceder w takim stylu był uprawiany wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego za jego życia i trwa po jego śmierci. Moja książka to dokumentuje, tego dotyczy moja relacja, którą chcę kierować do czytelników, także podczas bezpośrednich spotkań. Książka „Przemysł pogardy” nie jest jednak aktem oskarżenia. To bardziej kronika wydarzeń, zbiór faktów i wypowiedzi. Polscy czytelnicy są rozumni, więc sami potrafią wyciągać wnioski i budować własne opinie.
Na koniec proszę powiedzieć coś więcej o sobie. Skąd Pana zainteresowanie tematem?
- Jestem dziennikarzem z Poznania, po kierunkowych studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Uprawiam ten zawód od 20 lat, dzięki czemu dobrze poznałem politykę i media oraz mechanizmy, które nimi rządzą. Dowcip i ironia w polityce to natomiast moja dziennikarska, ale i prywatna pasja oraz przedmiot hobbystycznych badań. Właśnie ta wiedza i doświadczenie – jak sądzę – uprawniły mnie do napisania książki o „przemyśle pogardy”, a wcześniej trzech innych prac, także na temat satyry politycznej traktowanej jako element polemiki i rywalizacji. Ta najnowsza, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Prohibita, sięga najdalej, bo pokazuje, jak „humor” i „ironia” mogą być wykorzystane jako narzędzia niszczenia człowieka.
Dziękujemy za rozmowę.
** Pierwsza część wywiadu tutaj: http://www.blogpress.pl/node/15123 *** Z autorem „Przemysłu pogardy” będzie się można spotkać na Targach Książki Historycznej w Warszawie, 2 grudnia (niedziela) o godz. 13:15 w sali konferencyjnej w Arkadach Kubickiego. Od godz. 14 do 15 Autor będzie podpisywał książkę na stoisku wydawnictwa Prohibita (numer 96). Książka będzie dostępna w księgarni Multibook.pl