wtorek, 30 lipca 2019

Przetrwać dzięki przyjaźni. Relacja ze spotkania o wojennych losach Stanisława Grzesiuka

Niech żyje wojna? Bynajmniej! – zdawał się mówić (czy raczej śpiewać) Grzesiuk, którego głos wybrzmiał ponownie w redakcji Teologii Politycznej. Uczestnicy spotkania na Koszykowej mogli usłyszeć Jana Młynarskiego, wykonującego utwory czerniakowskiego barda na jego własnej bandżoli oraz dowiedzieć się, jak potoczyły się wojenne losy artysty.
P7240081m


Drugie z cyklu trzech spotkań poświęconych Stanisławowi Grzesiukowi uświetniła obecność Izabeli Laszuk, wnuczki barda. Usłyszeliśmy także utwory artysty w wykonaniu Jana Młynarskiego, Anny Bojary (grającej na pile), Sebastian Jastrzębskiego (gitara) z Warszawskiego Combo Tanecznego.

Goście wraz z Natalią Szerszeń, która prowadziła spotkanie, starali się spojrzeć na postać Grzesiuka przez pryzmat wojennych doświadczeń autora Pięciu lat kacetu.
Zanim rozmowa o wojennych dolach i niedolach Stanisława Grzesiuka rozpoczęła się na dobre, artyści z Warszawskiego Combo Tanecznego przywitali publiczność aranżacją piosenki Choć z kieszeni znikła flota. – Jak to się stało, że Grzesiuk, warszawski cwaniak, trafił do obozu? – zapytała Natalia Szerszeń, rozpoczynając spotkanie. Jan Młynarski w odpowiedzi nakreślił obraz Warszawy z początków okupacji. Miasta opustoszałego, w którym Grzesiuk, jak sam wspominał, czuł się niczym bohater z książek Karla Maya; obracał bronią i jedzeniem, kradł, robił wszystko, by przeżyć. – To było Eldorado dla ludzi żyjących dotychczas w bardzo ciężkich warunkach – mówił Młynarski. Grzesiuk trafił do kacetu przez donos, który złożyła na niego Basia – dziewczyna, z którą się spotkał – po tym, jak nie zgodził się na zabójstwo jej męża. Jednak zanim trafił do obozu koncentracyjnego, został wysłany na roboty do Niemiec. – Gdyby nie jego charakter, to doczekałby końca wojny właśnie u niemieckiego bauera – kontynuował Młynarski. – Grzesiuk zawsze stawał w obronie słabszego, potrafił nie zgodzić się z adwersarzem (stąd ksywa „kozak”), dlatego z robót zesłano go do obozu – mówił Młynarski. – Jeśli się podporządkowywał, to tylko na swoich warunkach – uzupełniła wnuczka artysty.

P7240151m

Kontynuując opowieść o wojennych losach warszawskiego artysty, Jan Młynarski zaznaczył, że Stanisław Grzesiuk przebywał w trzech obozach: Dachau, Mauthausen oraz Gusen, w którym przeżył najwięcej lat i doczekał wolności. – Kilkukrotnie bezpośrednio otarł się o śmierć. I za każdym razem wymykał się jej. Nie wiem, do jakiego stopnia dzięki swojemu sprytowi, a na ile dzięki opatrzności? – mówił. Dodał, że Grzesiukowi udało się przetrwać najbardziej wycieńczające prace fizyczne dzięki „bumelowaniu”, którego nauczył się jeszcze na kursach u Wawelberga przed wojną. – Mówił, że wychodził za potrzebą i ucinał sobie drzemkę w toalecie – tłumaczył Młynarski.

Jednak najważniejszą podporą obozowej egzystencji Grzesiuk była przyjaźń. Piękną, choć paradoksalną relację miał ze Stefanem Krukowskim. – Przed wojną taka przyjaźń prawie na pewno nie byłaby możliwa – powiedział Młynarski. Grzesiuk był chłopakiem z Czerniakowa, z kolei Krukowski pochodził z inteligenckiej żoliborskiej rodziny – dodała Natalia Szerszeń. Jak pisał Bartosz Janiszewski w biografii Grzesiuk. Król życia cytowanej przez Jana Młynarskiego, „połączyła ich Warszawa, bo obydwaj kochali miasto swojego dzieciństwa romantyczną miłością”. – Gdy Staśkowi udało się zdobyć miskę zupy, wcale się na nią nie rzucił, ale poszedł do Stefana; jedli ją razem na zmianę – jedna łyżka dla Stasia, druga dla Stefana – mówił Młynarski. – Te przyjaźnie obozowe sięgają kilku pokoleń. Traktujemy siebie jak rodzinę. Wystarczy wspomnieć Czesława Palacza, którego z dziadkiem połączyła i przyjaźń, i muzyka. Z jego wnuczkami przyjaźnię się do dzisiaj – zaznaczyła Izabela Laszuk.
– Nie można powiedzieć o obozowej muzyce, kolejnej podporze Grzesiuka, nie wspominając o przyjaźni z księdzem Józefem Szubertem. Co jest o tyle ciekawe, że miał on straszliwy uraz do kleru – mówił Jan Młynarski, zaczynając opowiadać o obozowym jazz-bandzie „Cała Warszawa”.
Najważniejszą podporą obozowej egzystencji Grzesiuk była przyjaźń
Grzesiuk, któremu zrobiło się żal księdza tak nieporadnego, że bez jego pomocy zginąłby najpewniej po kilku tygodniach, wziął duchownego pod swoją opiekę. Ksiądz Szubert, który wyszedł z obozu wcześniej, odwdzięczył się Stanisławowi tym samym. Pomagał mu jak mógł: przekazywał paczki z jedzeniem, a na Boże Narodzenie w 1941 roku wysłał Grzesiukowi mandolinę – opowiadał Młynarski.

P7240095m

Niewesołą historię o obozowej doli czerniakowskiego barda przerwało wykonanie utworu Slowfox matrymonialny. Kolejną aranżacją, która rozbrzmiała w redakcji Teologii Politycznej, był utwór Syn ulicy. Jego wykonanie poprzedziła jednak historia kompletowania obozowego jazz-bandu, w którym oprócz Grzesiuka znaleźli się: Czesław Palacz i akompaniujący na gitarze Adam Kwiatkowski.
Następnie dyskusja zeszła do słynnej bandżoli Grzesiuka, którą opiekuje się Izabela Laszuk. – Pan Stanisław kupił ją za 400 papierosów, tymczasem jeden bochenek chleba kosztował 4 papierosy. Łatwo policzyć, jaki to był majątek – powiedział Jan Młynarski, sięgając po instrument, na którym czerniakowski bard grał do końca życia. – To samoróbka z doczepionym gryfem od zwykłej mandoliny. Wszystkie elementy metalowe zostały wykute w obozowym warsztacie przez ślusarza. Natomiast skóra została założona przez Grzesiuka po wojnie, oryginalnie pochodziła z psa, potem została wymieniona na skórę świńską – opisywał bandżolę. Skąd na instrumencie wzięła się Myszka Miki? – Dziadek był wielkim fanem bajek Disneya, które wówczas wchodziły do Polski. A Amerykanie, którzy wyzwolili obóz w Gusen, rozdawali karty z bohaterami tych kreskówek – tłumaczyła Izabela Laszuk.

Grzesiuk, jak powiedział Młynarski, nazywał bandżolę „ukochanym drewnem” lub „gratem”. Tymczasem goście zebrani w redakcji na Koszykowej, mogli usłyszeć utwory: W Saskim ogrodzie oraz U Bronki wstawa, zagrane właśnie na „gracie” czerniakowskiego barda.
– Grzesiuk był pełen paradoksów, jednym z nich jest to, że przyjechał z obozu bez nienawiści, nie oceniał ludzi, ale nie mógł znieść brzmienia języka niemieckiego. Z tego powodu szybko wyjechał ze Śląska, gdzie znalazł się tuż po wojnie – mówił Jan Młynarski. Podtrzymując ten wątek, Izabela Laszuk dodała, że we wstępie do książki Pięć lat kacetu Grzesiuk zaznaczył, żeby nie dokonywać radykalnych ocen żadnej ze stron obozowego życia. – Nikt z nas nie wie, jak zachowałby się w warunkach, w których byli ci ludzie przez pięć lat piekła – mówiła.
Kończąc rozmowę, Młynarski podkreślił, że Grzesiuk, choć życie doświadczyło go okrutnie, nie stracił wiary w ludzi. – Do końca był dowcipkujący. Brał wszystko z przymrużeniem oka, jak przystało na prawdziwego Warszawiaka – powiedział.
Spotkanie zwieńczyło natomiast wykonanie utworu napisanego przez Lucjana Szenwalda, od którego tytuł wzięło wczorajsze spotkanie, Niech żyje wojna, a także znanej piosenki Balu na Gnojnej kojarzonej raczej z ciemnymi zakamarkami miast, ale pochodzącej, na co zwrócił uwagę Młynarski, ze świata kabaretowo-rewiowego.
Relację tekstową opracował Albert Mazurek.



Wersja NA ŻYWO: https://youtu.be/LtLjdVtmuZg

Relacja wideo: Bernard

P7240163m

P7240113m

P7240120m

P7240125m

P7240175m

Więcej zdjęć:
https://www.flickr.com/photos/113180435@N07/albums/72157709967991586

sobota, 27 lipca 2019

Towarzysze z betonu. Dogmatyzm w PZPR 1980–1990

10 czerwca w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej im. Janusza Kurtyki „Przystanek Historia” w Warszawie odbyła się prezentacja książki Przemysława Gasztolda Towarzysze z betonu. Dogmatyzm w PZPR 1980–1990. W dyskusji, prowadzonej przez dr. Tomasza Kozłowskiego, udział wzięli: prof. Antoni Dudek, prof. Andrzej Paczkowski oraz dr Przemysław Gasztold.
2019.06.10_Beton8m


Jak zauważył na wstępie prof. Andrzej Paczkowski, odnosząc się do historii ruchu komunistycznego: "W ruchu komunistycznym niemal od początku jego istnienia były wewnętrzne formacje. (..) cały czas funkcjonowało skrzydło ortodoksyjne, które postulowało ścisłe trzymanie się litery Marksa i Lenina. Bardzo często w polemikach mówiono o powrocie do źródeł. (..) co najmniej od czasów Lenina była zasada jednomyślności, zwartości, a jeżeli są jakieś polemiki, to należy je ukrywać, aby na zewnątrz cała formacja prezentowała się jednolicie. (...) Zaczyn ortodoksji i dogmatyzmu cały czas istniał, on mógł się uzewnętrzniać wtedy, gdy następował kryzys i destabilizacja w samej partii komunistycznej".

2019.06.10_Beton2m

Tak było w 1956 roku czy w 1980 roku. Jak podkreślił historyk, obok nurtu dogmatycznego istniał także zawsze, a przynajmniej do 1956 r., drugi nurt w partii jemu przeciwstawny - rewizjonistyczny (do 1968 r. - rewidowano ideologię), a później reformistyczny.

2019.06.10_Beton4m

Autor książki dr Przemysław Gasztold w odpowiedzi na pytanie o przyczyny wybuchu grup dogmatycznych w latach 1980-81, odpowiedział: "Mamy genezę zewnętrzną i wewnętrzną. Geneza wewnętrzna wynikała z tego, że w PZPR pojawił się kryzys. Partia prawie się rozpadła na przełomie 80/81. Były nawet próby jej rozwiązania. (..) PZPR okazała się totalną kompromitacją dla wielu działaczy partyjnych. (..) W partii powstały trzy nurty. Pierwszy nurt czyli koncepcja reformy PZPR od wewnątrz". Koncepcja oddolna przybrała formę struktur poziomych, nawiązały się na jesieni 1981 r. (..), zaczęły się porozumiewać poziomo, bez zgody instancji wyższych. Powstało całe porozumienie konsultacyjne tych organizacji, które chciało reformować partię. (..) wprowadzić kadencje – aby ludzie, którzy są wybierani na stanowiska w partii, byli wybierani tylko na dwie kadencje. (..) Drugi nurt uznał struktury poziome za zdradę socjalizmu, ponieważ to gwałci centralizm demokratyczny i nikt nad tym nie ma kontroli".

Jeśli chodzi o genezę zewnętrzną, dr Gasztold przywołał spotkania Breżniewa, Husaka i Honeckera z maja 1981. Przywódcy partii w ZSRR, NRD, Czechosłowacji postanowili wspierać twardogłowych komunistów, którzy negowali zasadność powstania Solidarności i chcieli jak najszybciej wprowadzić stan wojenny.
Służby specjalne tych krajów nawiązywały kontakty, aby nawoływać do sprzeciwu beton partyjny, delegacje partyjne z tych państw również zaczęły bardzo aktywnie angażować się w politykę wewnętrzną PZPR, wspierając te siły, które chciały wprowadzić radykalny kurs względem Solidarności.

Dr Gasztold wspomniał również o trzecim nurcie, tzw. centrum oportunistycznym, czekającym na rozwój sytuacji.
Struktury poziome szybko zostały zdławione, gdyż nie miały poparcia w wewnętrznym pierścieniu władzy - podkreślił historyk. - Struktury dogmatyczne miały swoich reprezentantów na szczytach władzy.

Wojciech Jaruzelski w październiku 1981 r. obejmuje stanowisko I sekretarza, adaptuje tezy dogmatyków i wprowadza stan wojenny. Przyjmuje ich narrację, że Solidarność to zagrożenie i że trzeba przeprowadzić weryfikacje w partii.

2019.06.10_Beton5m

Jak zauważył prof. Antoni Dudek, "dla gen. Jaruzelskiego kluczem do 13 grudnia 1981 r. była relacja z Moskwą. (..) A gdy stan wojenny się udaje Jaruzelski przeprowadza słynne cięcie po skrzydłach, którego ofiarą padają ci ludzie w aparacie partyjnym, którzy się wyróżnili jako dogmatycy. (..) zostają rozesłani z dala od granicy, żeby w partii zapanował spokój".
I tak np. Tadeusz Fiszbach został radcą ambasady w Helsinkach, Tadeusz Grabski - radcą-ministra pełnomocnego Biura Radcy Handlowego Ambasady PRL w Berlinie, a Stanisław Kociołek - ambasadorem PRL w Związku Radzieckim.

Historyk wyróżnił dwa rodzaje dogmatyków: rzeczywiści oraz ci, którzy to traktują instrumentalnie jako element walki w grze o władzę. "Ci drudzy są dla Jaruzelskiego groźni". - zaznaczył. - "Różni towarzysze z głębi aparatu, którzy są osadzeni bardzo głęboko i czekają aż się Jaruzelski potknie, żeby go zastąpić".<

W odpowiedzi na pytanie o struktury siłowe, prof. Andrzej Paczkowski zaznaczył: "Wojsko, a przede wszystkim duża część kadry oficerskiej, to było główne siedlisko dogmatyków, nie wiedzących o tym, że są dogmatykami. Obrońców status quo, wiernych sług państwa. (..) Kadra wojskowa, etatowi pracownicy i większość kadry aparatu bezpieczeństwa to były trzy miejsca, w których z natury rzeczy gromadzili się ludzie, którzy wyznawali dogmatyczny wariant państwa komunistycznego".



Książka Przemysława Gasztolda "Towarzysze z betonu. Dogmatyzm w PZPR 1980–1990" ukazała się w ramach centralnego projektu badawczego IPN „Partia komunistyczna w systemie władzy w Polsce 1944–1989”.




Relacja: Michał KK
tekst - Margotte

wtorek, 23 lipca 2019

Promocja książki Jerzego Surdykowskiego "Plątawisko"

29 maja w Klubie Księgarza odbyła się promocja książki Jerzego Surdykowskiego "Plątawisko", wydanej przez Oficynę Wydawniczą Volumen. Spotkanie prowadził Tomasz Zapert, fragmenty czytał Krzysztof Gosztyła.
P5290128m

"Plątawisko" to nowa powieść autora powieści takich jak „S.O.S”, „Paradygmat” i „Pójdę pluć na wasze trumny” oraz zbiorów esejów filozoficznych „Wołanie o sens” i „Odnajdywanie sensu”, autora cotygodniowych felietonów w dzienniku „Rzeczpospolita” i esejów w miesięczniku „Odra”. Podobnie jak w „Paradygmacie” jego bohaterowie są ludźmi nauki i podobnie jak tam borykają się z podstawowymi i nieznajdującymi łatwej odpowiedzi pytaniami, jakie zadaje sobie człowiek: o granice poznania, racjonalność, sens istnienia, o Boga wreszcie. Choć są to pytania filozofów, akcja powieści jest wartka, pełna zwrotów i niebezpieczeństw.
"To nie jest tylko powieść, to amalgamat wielu gatunków, tak zszytych, że nie widać szwów" - zauważył Tomasz Zapert.

P5290170m

"Ta książka miała początkowo inny bardziej naukowy tytuł: "Krótka historia wszystkiego". - wyjaśnił autor. - "To nawiązanie do kamienia filozoficznego nauki. Jeszcze Einstein o tym marzył, o teorii wszystkiego, która w jeden zespół równań ujmie wszystko, począwszy od kwantów a skończywszy na nieskończoności. Ale czegoś takiego prawdopodobnie nie ma i nie będzie".

Ponieważ jednak już się ukazała książka o tym tytule, kolejną inspiracją było zdjęcie, które znalazło się na okładce książki.
"Plątawisko myśli, ludzi, czasów. Zaczyna się w prehistorii, kończy się w lekkiej przyszłości".



Relacja
tekst: Margotte
wideo: Bernard

P5290184m

P5290176m


P5290196m


P5290202m

Więcej zdjęć:
https://www.flickr.com/photos/113180435@N07/albums/72157709744124902

sobota, 20 lipca 2019

Krystyny Kersten "Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948"

29 maja w Centrum Edukacyjnym Przystanek Historia odbyła się dyskusja wokół nowego wydania książki Krystyny Kersten "Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948" opublikowanej przez ISP PAN. W spotkaniu udział wzięli: prof. Andrzej Paczkowski, prof. Jan Żaryn, prof. Rafał Wnuk oraz dr hab. Paweł Kowal. Dyskusję prowadził Rafał Dudkiewicz.
Kersten1


Krystyna Kersten - historyk dziejów najnowszych dla kilku pokoleń historyków PRL jest bardzo ważnym nauczycielem i niedościgłym wzorem naukowca. Do jej uczniów należy prof. Jan Żaryn, Paweł Kowal i Rafał Wnuk.

W książce "Narodziny systemu władzy" Krystyna Kersten ukazała tworzenie się systemu rządów komunistycznych, mechanizmy zależności od ZSRR, postawę Zachodu wobec Polski, dylematy polityków.
http://wydawnictwo.isppan.waw.pl/produkt/narodziny-systemu-wladzy-polska-1943-1948/

Paweł Kowal, który przyznał, że inspirował się pracami prof. Krystyny Kersten, czego dowodem jego książka "Koniec systemu władzy", zaznaczył: "Krystyna Kersten, jak na osobę, która nie zajmowała się nigdy polityką, rozumie mechanizmy przejmowania władzy i funkcjonowania partii politycznych, mechanizmy, które powodują, że partie podszywają się pod fałszywe tożsamości".

Prof. Jan Żaryn, który nie ukrywał przed prof. Kersten, gdy był jej doktorantem, że jest (a był to rok 1991) zwolennikiem ZCHN-u, związanym emocjonalnie z przedwojennym obozem narodowym, podkreślił, że Krystyna Kersten miała wyjątkowy talent pedagogiczny, była "rewelacyjnym historykiem, który potrafił nauczyć warsztatu" (..) Nie udawała, że ma inny życiorys".

Trzeba przypomnieć, że Krystyna Kersten od 1948 do 1957 roku należała do Związku Młodzieży Polskiej, w 1956 roku wstąpiła do do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, była członkiem Komitetu Zakładowego PZPR przy Polskiej Akademii Nauk. Sytuacja zmieniła się w 1956 roku, po wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, wówczas wystąpiła z partii. W 1975 roku podpisała tzw. List siedmiu do Edwarda Gierka, w którym krytykowała stosunki wewnętrzne w PRL. W sierpniu 1980 roku była sygnatariuszką apelu 64 intelektualistów popierającego postulaty strajkujących stoczniowców. Należała do Solidarności. Książka "Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1948" została wydana po raz pierwszy w 1985 roku przez drugoobiegowe wydawnictwo "Krąg".

Rafał Wnuk stwierdził: "Była fantastycznym przewodnikiem po historii. Burzyła nasze schematy myślenia. (..) Miała fantastyczne poczucie humoru. (..) Był to przykład niezwykle ciepłej dobrej osoby, niezwykle mądrej, intelektualnie odważnej, bezkompromisowej".

Andrzej Paczkowski opowiadał o swoich kontaktach z prof. Kersten jako kolegą historykiem. Podkreślił, że "Narodziny systemu władzy" wyszły w okresie, gdy był ograniczony dostęp do źródeł archiwalnych.
Mimo tego Rafał Dudkiewicz zwrócił uwagę na walor aktualności tego opracowania.

"To jest w historiografii polskiej bardzo ważne dzieło, ale nie zachęcam aby było akceptowane w swojej treści w 100%". - zauważył prof. Żaryn. - "O podziemiu niepodległościowym nie ma tam, moim zdaniem, żadnego zdania pod którym byśmy się dzisiaj jako historycy mogli do końca podpisać".



Relacja:
wideo: Michał KK
tekst: Margotte

środa, 17 lipca 2019

Pamięć i Sprawiedliwość - historia partii komunistycznych w Polsce i na świecie

7 maja 2019, w Centrum Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki „Przystanek Historia”, przy ul. Marszałkowskiej 21/25 w Warszawie, odbyła się prezentacja 32 numeru czasopisma naukowego „Pamięć i Sprawiedliwość”, poświęconego historii partii komunistycznych w Polsce i na świecie. W jednym z esejów, zatytułowanym "Żydokomuna" w aparacie władzy "Polski Ludowej". Mit czy rzeczywistość?, dr hab. Mirosław Szumiło podjął temat dużej liczby Żydów w strukturach władzy komunistycznej w Polsce po 1944 r.
2019.05.07_Pamięć i Sprawiedliwość14m


W dyskusji wzięli udział: prof. dr hab. Andrzej Paczkowski (ISP PAN), dr hab. Mirosław Szumiło (IPN/UMCS), redaktor naczelny „Pamięci i Sprawiedliwości” oraz dr Piotr Gontarczyk (IPN). Spotkanie prowadził dr Rafał Łatka (IPN), zastępca redaktora naczelnego „Pamięci i Sprawiedliwości”.

Jak wyjaśnił redaktor naczelny czasopisma dr hab. Mirosław Szumiło, "Pamięć i Sprawiedliwość" to pismo naukowe poświęcone historii najnowszej, główny periodyk naukowy wydawany przez IPN. Każdy numer tego półrocznika ma swój temat przewodni, tematem numeru 32 są partie komunistyczne w Polsce i na świecie. Pretekstem do podjęcia tego tematu były znamienne rocznice, minęło boweim 100 lat od powstania Komunistycznej Partii Robotniczej Polski (później znanej jako KPP) i 70 lat od powstania PZPR.

Tematowi głównemu poświęcone są trzy eseje i 14 artykułów tematycznych. Pierwszy tekst (esej Johna Radzilowskiego) traktuje o Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych.

MSZ1

W drugim eseju, zatytułowanym "Żydokomuna" w aparacie władzy "Polski Ludowej". Mit czy rzeczywistość?, dr hab. Mirosław Szumiło podjął temat „żydokomuny”, czyli dużej liczby Żydów w strukturach władzy komunistycznej w Polsce po 1944 r. Swoje rozważania oparł na dotychczasowych ustaleniach historyków, zawartych w opracowaniach i publikacjach źródłowych, oraz na wynikach własnych badań. Podjął próbę weryfikacji mitu „żydokomuny”, tzn. ustalenia, czy Żydzi rzeczywiście zajmowali tak wiele i tak wysokich stanowisk w aparacie władzy „Polski Ludowej”. Przyjrzał się także przyczynom zaangażowania Żydów po stronie komunistów i ich awansu w aparacie władzy oraz problemowi ich tożsamości narodowej.

Odwołując się do artykułu, prof. Paczkowski stwierdził: "Jest tu bardzo dobrze udokumentowane samo zjawisko, opisane jak ono wyglądało. (...) Artykuł wprowadza nowe informacje".

Autor eseju dr hab. Mirosław Szumiło wyjaśnił, że jego celem było zebranie dotychczasowej wiedzy na ten temat, podsumowanie badań różnych osób, w tym prof. Paczkowskiego oraz dołożenie jego własnych ustaleń. Historyk badał elity PZPR-u ale też okres KPP, analizował ankiety, teczki osobowe. "Tych liczb może jest trochę za dużo, ale na podstawie tych liczb jest dopiero potem podjęcie tematu przyczyn, dlaczego tak było". Odwoływał się także do autorów żydowskich, w tym Jeffa Schatza (The Generation. The Rise and Fall of the Jewish Communists of Poland).

W trzecim eseju numeru "Pamięci i Sprawiedliwości" Janusz Wrona podsumował rolę PZPR w życiu państwa i społeczeństwa polskiego.

Wśród artykułów spoza tego kręgu tematycznego warto zwrócić uwagę na artykuł dr. Rafała Łatki „Normalizacja” relacji państwo–Kościół w latach siedemdziesiątych XX wieku z perspektywy prymasa Stefana Wyszyńskiego – nieznany dokument z Sekretariatu Prymasa Polski.

Prezentowany numer czasopisma można pobrać w pliku PDF, publikacja nie jest przeznaczona do sprzedaży.
https://ipn.gov.pl/pl/publikacje/periodyki-ipn/pamiec-i-sprawiedliwosc/67747,Pamiec-i-Sprawiedliwosc-nr-2-32-2018.html



Relacja wideo: Michał KK
tekst - Margotte

poniedziałek, 15 lipca 2019

Ukadrowienie agentury SB i WSW

"Dałem się zwerbować (..). Popłynąłem, wyzbywając się hamulców moralnych. Przekroczyłem rubikon i stałem się jednym z nich. Chciałem tam zrobić karierę. Chciałem być dobrym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa". 31 maja 2019 roku, w Centrum Edukacyjnym IPN „Przystanek Historia” im. Janusza Kurtyki w Warszawie, odbyła się dyskusja z cyklu Tajemnice bezpieki”. W spotkaniu zatytułowanym „Ukadrowienie agentury SB i WSW – studium przypadków” udział wzięli: dr Witold Bagieński, Bartosz Kapuściak, Janusz Molka - agent SB i funkcjonariusz SB i MSW oraz Bogdan Rymanowski. dyskusję prowadził Piotr Woyciechowski.
2019.05.31_Ukadrowienie agentury01m


Jak zauważył prowadzący, to pierwsze publiczne spotkanie w którym bierze udział bohater książki Bogdana Rymanowskiego "Ubek: wina i skrucha" - Janusz Molka, tajny współpracownik SB, który z czasem został etatowym funkcjonariuszem MSW w Gdańsku.

Jak czytamy w Biuletynie Informacji Publicznej IPN, Janusz Molka został zwerbowany do współpracy z SB w 1983 r. na zasadzie dobrowolności, przyjął pseudonim "Majewski", później C-15", a następnie na „Romkowski” i w końcu na „Nowak”. Przekazywane przez niego informacje pozwoliły na realizację skomplikowanych kombinacji operacyjnych. Uplasowany w strukturach opozycyjnych, przekazał szereg niezwykle wartościowych informacji o formach, metodach i zamierzeniach opozycji. 1 grudnia 1984 r. został przyjęty na etat niejawny jako młodszy inspektor do Wydziału III WUSW w Gdańsku, od 1 września 1989 r. został przyjęty na etat niejawny departamentu III MSW w Warszawie, a w maju 1990 r. był młodszym inspektorem Wydziału I Departamentu Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa.

Janusz Molka stwierdził, że był wówczas nauczycielem historii w szkole muzycznej w Gdańsku a zarazem działaczem podziemia po stanie wojennym, aktywnym kolporterem. Według niego, praca dla SB to nie była jego własna wola, ale szantaż. "Dałem się zwerbować i co więcej, zostałem etatowym funkcjonariuszem SB. (..) Popłynąłem, wyzbywając się hamulców moralnych". - mówił.

2019.05.31_Ukadrowienie agentury04m

Bogdan Rymanowski wyjaśnił, że książka powstawała kilka lat, były to spotkania zarówno z Januszem Molką, jak i z jego ofiarami, tymi, o których donosił SB.
"Był osobą, która nie tylko wykonywała polecenia, ale sam się zadaniował. Był człowiekiem z ogromną inwencją, która służyła złej sprawie".

Autor książki "Ubek" zaznaczył: "Dla ostrożności własnej, ale także tego, żeby ta książka miała charakter zobiektywizowany, nie rozmawiałem tylko z panem Januszem, rozmawiałem także z ludźmi, z którymi on na przełomie lat 80. i 90. współpracował jako opozycjonista. I to co pan Janusz mi opowiadał, próbowałem weryfikować. Książka jest pewnym zderzeniem relacji pana Janusza, a z drugiej strony relacji ludzi, którzy znaleźli się w orbicie jego zainteresowań albo byli jego kolegami".

Jak zaznaczył Rymanowski, Janusz Molka był jednym z najcenniejszych źródeł Służby Bezpieczeństwa. Już w latach 70. miał kontakty z Aramem Rybickim i Aleksandrem Hallem (później Ruch Młodej Polski). Donosił na Lecha Kaczyńskiego, dobrze znał się z Grzegorzem Biereckim. Zetknął się także z Markiem Czachorem i Andrzejem Kołodziejem (Solidarność Walcząca). "Miał nieprawdopodobne możliwości, jeśli chodzi o inwigilację i przekazywanie informacji".

2019.05.31_Ukadrowienie agentury13m

Na pytanie o to, dlaczego to robił, sam wymyślając plany i kombinacje operacyjne, Janusz Molka przyznał: "Przekroczyłem rubikon i stałem się jednym z nich. Chciałem tam zrobić karierę. Chciałem być dobrym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa".

Jak ujawnił Janusz Molka, w 1989 roku, w okresie wyborów czerwcowych, SB stała czymś w rodzaju podmiotu politycznego, oficerowie SB prowadzili poufne rozmowy z opozycjonistami.
Przed wyborami czerwcowymi 1989 r. Januszowi Molce przydzielono zadanie wsparcia kampanii Jana Józefa Lipskiego, jego konkurentem był wówczas kandydat związany z nurtem katolicko-narodowym (popierał go biskup z diecezji radomskiej).

2019.05.31_Ukadrowienie agentury09m

Piotr Woyciechowski przypomniał, że po wyborach do sejmu 1989 r. nastąpiło wyrejestrowanie agentury, która dostała się do sejmu X kadencji, ale z pozostawieniem kontaktów i zadaniowaniem tej agentury np. na wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta.
Warto dodać, że gen. Henryk Dankowski sporządził charakterystyki wybranych parlamentarzystów sejmu kontraktowego, będących tajnymi współpracownikami SB, pod kątem ich dalszego wykorzystania.

W powstałym na jesieni 1989 r. Departamencie Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa MSW nadal była prowadzona działalność operacyjna - wyjaśnił Molka, który informował wówczas o działalności posłów, którzy pochodzili ze środowiska gdańskiego.
Janusz Molka nie poddał się weryfikacji w 1990 r. Jak ujawnił, pracownicy UOP próbowali go zwerbować na tajnego współpracownika, chodziło o dalsze inwigilowanie Lecha Kaczyńskiego, którego rozpracowywał już wcześniej dla Służby Bezpieczeństwa.

Piotr Woyciechowski zauważył, że "ten przypadek uprawdopodabnia proceder przejmowania wpływów Służby Bezpieczeństwa, nawet w sposób nierejestrowany, przez Urząd Ochrony Państwa dla celów politycznych. Sama postać płk. Jana Lesiaka tego dowodzi, bo to był człowiek, który w ostatnich latach prowadził sprawę obiektową założoną na całe środowisko Ruchu Młodej Polski i przejął najprawdopodobniej całą agenturę z tym związaną, wykorzystywaną w ramach tzw. sprawy dezintegracji prawicy w początku lat. 90"

2019.05.31_Ukadrowienie agentury17m

Dr Witold Bagieński mówił o przypadku Mariana Zacharskiego, który najpierw został zwerbowany do współpracy w związku z pobytem w USA, a potem został przyjęty do służby, najpierw jako pracownik kontraktowy, a później jako formalny funkcjonariusz.
Wspomniał także o innych przypadkach ukadrowienia agentury.

2019.05.31_Ukadrowienie agentury23m

Bartosz Kapuściak stwierdził, ze jeśli chodzi o Wojskową Służbę Wewnętrzną, która prowadziła także działania wywiadowcze (kontrwywiad ofensywny - prace z pozycji zagranicy), była to na tyle cenna agentura, że instrukcje archiwalne polecały zachować teczki agentów, w związku z tym w IPN zachowało się najwięcej teczek tej właśnie agentury. W latach 70. Departament I MSW częściowo przejął tę agenturę, część przeszła do Zarządu II czyli wywiadu wojskowego.
Wojskowa Służba Wewnętrzna nie miała potrzeb ukadrawiania - wyjaśnił. Natomiast, jak zauważył, w Zarządzie II zdarzały się takie przypadki.



Relacja:
tekst - Margotte
wideo: Michał KK

Więcej zdjęć:
https://www.flickr.com/photos/113180435@N07/albums/72157709635546141/with/48281387172/

piątek, 12 lipca 2019

Urząd Ochrony Państwa 1990-1995: służba specjalna Polski niepodległej czy kontynuacja SB

"Zanim zaczęła działać komisja kwalifikacyjna, już była ustalona obsada etatowa całego Urzędu Ochrony Państwa". W Centrum Edukacyjnym Przystanek Historia odbyło się spotkanie z cyklu "Tajemnice Bezpieki". W dyskusji na temat Urzędu Ochrony Państwa udział wezmą: dr hab. Zbigniew Siemiątkowski (Instytut Nauk Politycznych UW), dr hab. Andrzej Zybertowicz prof. UMK (Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika) oraz dr Paweł Piotrowski (Wojskowe Biuro Historyczne). Spotkanie prowadził Piotr Woyciechowski.
2019.04.09_Tajemnice bezpieki07m


Powstanie Urzędu Ochrony Państwa 10 maja 1990 r. przyjmuje się za początek procesu kształtowania cywilnych służb specjalnych III Rzeczypospolitej. Wraz z utworzeniem UOP likwidacji uległa Służba Bezpieczeństwa.

Urząd Ochrony Państwa w 1990 roku został w ponad 90% stworzony z byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa (ok. 5 tys. byłych funkcjonariuszy znalazło się w nowej strukturze). To była - jak zauważył dr hab. Zbigniew Siemiątkowski - świadoma decyzja ówczesnego rządu Tadeusza Mazowieckiego wynikająca z ducha Okrągłego Stołu.
Część tych ludzi się zrehabilitowała, a część nie - stwierdził Siemiątkowski. Oceniając tę kwestię trzeba pamiętać: "To były takie realia. Z Układem Warszawskim, z RWPG, z Armią Czerwoną na ziemiach polskich. Dopiero przyspieszenie, jakie nastąpiło poprzez rozwiązanie PZPR, ustąpienie gen. Jaruzelskiego, przyspieszenie wyborów prezydenckich, wybór Lecha Wałęsy, pokazało, że dynamika jest inna niż zakładano na wiosnę 1990 roku".

UOP_2

Zbigniew Siemiątkowski, który był autorem ustaw, które stawiały w stan likwidacji UOP, stwierdził, że ten byt polityczno-prawno-organizacyjny należy zakończyć, gdyż "w nowej rzeczywistości, do której wkraczaliśmy z perspektywą członkostwa w Unii Europejskiej i członkostwa w NATO, przeniesienie struktury organizacyjnej wzorowanej na rozwiązaniach radzieckich jest przeżytkiem". Trzeba przypomnieć, że w UOP był zarówno wywiad jak i kontrwywiad, ochrona ekonomicznych interesów państwa (od 1997 r.) oraz ochrona informacji niejawnych.

UOP_1

Prof. Andrzej Zybertowicz zauważył: "Dla budowania zdrowej demokracji, która nie ma charakteru fasadowego, nie jest ufundowana na zakulisowych powiązaniach potrzebne jest przeprowadzenie lustracji i dekomunizacji, żeby pewne pasożytnicze powiązania przeciąć. Ale ponieważ były one tak głębokie i ze względu na na naturę naszej pokojowej transformacji, projekt dekomunizacji był nierealizowalny, bo nie było kompetentnych kadr, które mogły takie przedsięwzięcie w sensie instytucjonalnym przeprowadzić. Być może inna forma ewolucji służb była nierealistyczna".
Ale - zdaniem Zybertowicza - po pięciu latach działania UOP i po zmianie realiów politycznych należało zbudować nową służbę.
"Być może to UOP w jakiejś mierze przyczynił się do pewnego oligarchicznego oblicza polskiego kapitalizmu i zbudowania mechanizmów quasi-rynkowych, quasi-konkurencyjnych". - zauważył.

2019.04.09_Tajemnice bezpieki09m

Dr Paweł Piotrowski omówił kwestię okoliczności uchwalenia ustawy z dnia 6 kwietnia 1990 r. o Urzędzie Ochrony Państwa oraz przeprowadzenia kwalifikacji do służb.
Wielu byłych funkcjonariuszy SB nie poddało się weryfikacji, gdyż albo byli w takim wieku, że przeszli na emeryturę albo nie chcieli stawić się przed komisją.
Historyk zaznaczył, że w komisjach wojewódzkich pozytywnie zaopiniowano 61% spośród osób, które się podały weryfikacji, z negatywnie zaopiniowanych odwołało się do komisji centralnej 89%, z nich dużą część pozytywnie zaopiniowała później centralna komisja kwalifikacyjna. Mimo protestów środowisk lokalnych utrzymano taki stan.
Łącznie w czasie kwalifikacji do UOP negatywnie zaopiniowano tylko 25%, pozytywnie 75%.

Prof. Zybertowicz dodał, że w komisjach weryfikacyjnych, włącznie z przewodniczącymi, byli tajni współpracownicy, którzy weryfikowali swoich oficerów prowadzących

Dr Paweł Piotrowski podkreślił: "Dziś wiemy, że zanim zaczęła działać komisja kwalifikacyjna już była ustalona obsada etatowa całego Urzędu Ochrony Państwa. Już od maja 1990 roku UOP tworzony przez kadrę kierowniczą SB budował sieć. Zasada była taka: szefem delegatury w terenie zawsze miał zostać jakiś działacz Solidarności, ale jego zastępcą miał być fachowiec, najczęściej funkcjonariusz Departamentu II czyli kontrwywiadu, który jednocześnie pełnił funkcję naczelnika wydziału II (kontrywiadu) i on dobierał sobie spośród obsady funkcjonariuszy SB tych, którzy będą z nim pracować. Fikcja weryfikacja była tylko po to, żeby wypełnić kryterium, które było w uchwalonej przez posłów ustawie".
I dodał: "UOP tworzyli kadrowo i strukturalnie ci oficerowie SB, którzy wcześniej pełnili nawet kierownicze funkcje. To było w dużej mierze powielenie struktury, zmieniono nazwy wydziałów. Cały pion techniki operacyjnej, obserwacji przeszedł bez zmian".
W 1996 roku 2/3 funkcjonariuszy UOP to byli dawni funkcjonariusze SB, 1/3 to byli nowi ludzie, którzy przyszli po 1990 roku.

2019.04.09_Tajemnice bezpieki04m

Piotr Woyciechowski powołał się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 24 lutego 2010 roku, w którym stwierdzono: "w postępowaniu kwalifikacyjnym w 1990 r. generalnie ulgowo zostali potraktowani kandydaci z rozwiązanego SB z Departamentu I (wywiad) oraz Departamentu II (kontrwywiad), zaś generalnie negatywnie – kandydaci z Departamentu IV (inwigilacja kościołów i związków wyznaniowych). Sama praca komisji kwalifikacyjnych, które na całą operację miały mniej niż trzy miesiące, była przeprowadzona szybko. Zbadanie jednego wniosku funkcjonariusza SB o przyjęcie do służby w UOP zajmowało czasem kilkanaście minut. O tym ostatnim świadczy choćby przykład przeprowadzenia postępowania kwalifikacyjnego przez komisję wojewódzką w Opolu: w ciągu 3 dni zakwalifikowała pozytywnie 101 spośród 255 byłych funkcjonariuszy SB, którzy złożyli wnioski.

W dalszej części dyskusji m.in. o tzw. inwigilacji prawicy (teczka Lesiaka), Lechu Wałęsie i specyfice służb specjalnych.



Relacja:
tekst: Margotte
wideo: Michał KK

środa, 10 lipca 2019

Od pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do 4 czerwca 1989

"Zarówno wybór Jana Pawła II [na papieża], jak i jego przybycie do Polski w czerwcu 1979 roku otworzyło nowy rozdział, który można też nazwać ostatnim rozdziałem komunizmu na ziemiach polskich, ale także w przestrzeni europejskiej, jeśli nie światowej". 26 czerwca w Centrum Edukacyjnym Przystanek Historia w czasie ostatniego spotkania z cyklu "Kościół, Naród Państwo" o znaczeniu dla Polski wyboru papieża Polaka mówił prof. Jan Żaryn.
2019.06.26_Kościół Naród Państwo4m

Wybór papieża Polaka był zaskoczeniem dla przeciwników Kościoła, ale także dla niektórych ludzi Kościoła. Kardynał Karol Wojtyła był znany w środowisku krakowskim, był arcybiskupem metropolitą krakowskim, potem kardynałem, wiceprzewodniczącym Rady Głównej Episkopatu Polski i Konferencji Plenarnej. Jednak, jak zauważył prof. Żaryn, w odbiorze społecznym, to prymas Stefan Wyszyński był postacią pierwszoplanową.

Prof. Jan Żaryn mówił o dylemacie przed jakiem stanęły władze PRL, dotyczył on pielgrzymki nowo wybranego papieża do Polski. Nie mogły tego zabronić, bo to by je skompromitowało w oczach Zachodu, a jednocześnie obawiały się skutków tej wizyty.

Spotkanie Edwarda Gierka z prymasem Wyszyńskim w styczniu 1979 roku przesądza o podjęciu pozytywnej decyzji.

Już po pielgrzymce papieża do Polski, Biuro Polityczne KC KPZR z Michaiłem Gorbaczowem, uważając za błąd zgodę Gierka na tę wizytę, podjęło decyzję o przedsięwzięciu wszystkich dostępnych środków, by spacyfikować Jana Pawła II. Skutkiem był oczywiście zamach na papieża w 1981 roku.

Jak stwierdził historyk, słowa wypowiedziane przez papieża w czasie pielgrzymki wpłynęły na kształt strajków sierpnia 1980 roku. Reprezentanci strajkujących w Gdańsku udali się do biskupa Lecha Kaczmarka z prośbą o oddelegowanie księdza i odprawienie mszy świętej. Na bramie Stoczni Gdańskiej wywieszony został portret Jana Pawła II.
Prof. Żaryn podkreślił, że Solidarność była ruchem, który uznawał, że jest pod opieką Kościoła.

2019.06.26_Kościół Naród Państwo2m

Odnosząc się do kwestii stosunku hierarchii kościelnej do Solidarności po 1981 roku, a więc po wprowadzeniu stanu wojennego, prof. Żaryn porównał go do sytuacji po 1945 roku i stosunku do podziemia antykomunistycznego.

"Idea niepodległej - tak, ale narzędzie się zmieniły. Podziemie niepodległościowe jest pięknym rozdziałem bohaterów Polski po 1945 roku, ale zdaniem Episkopatu Polski nie jest to narzędzie, które może spowodować, żeby Kościół cały swój autorytet przekazał temu narzędziu. Kościół jest zwolennikiem obrony prawa katolików do posiadania swojego Kościoła, prawa do tego, by katolicyzm był obecny w przestrzeni publicznej. (..) 1982 rok to moment, w którym kardynał Józef Glemp jest zwolennikiem koncepcji, że wychodzenie narodu ku niepodległości nie musi polegać na reaktywowaniu Solidarności".

Chociaż, jak podkreślił historyk, Papież Jan Paweł II honorował decyzje Episkopatu Polski oraz prymasa Józefa Glempa, jednak miał odmienne zdanie co do potencjału Solidarności.
Świadectwem tego poglądu jest pielgrzymka papieża w 1987 roku. "Papież w gruncie rzeczy odkrywa w narodzie taki żywioł, który jest zdolny do unicestwienia porządku jałtańskiego".

Prof. Żaryn zaznaczył: "Józef Glemp jest realistą w rozumieniu pozytywistycznym""a Jan Paweł II jest realistą w rozumieniu romantycznym" [rola narodu jako sprawcy zmiany].

Podsumowując historyk stwierdził: "1979 rok, to policzenie się narodu polskiego, rozbrojenie nomenklatury komunistycznej jako zamkniętego systemu, i rozbrajanie poprzez słowo, które okazuje się na tyle siłą, także polityczną, że potrafi zbudować niezależny, wolny naród, który nawet jeśli nawet nieskoordynowany, to nie da się go zatrzymać".



Relacja:
tekst - Margotte
wideo: Michał KK

2019.06.26_Kościół Naród Państwo9m

poniedziałek, 8 lipca 2019

Czy rację miał Fiodor Tiutczew, gdy ogłosił w swoim wierszu: „umysłem Rosji nie zrozumiesz”? Tytuł książki Ewy Thompson pozwala mieć nadzieję, że mylił się przynajmniej częściowo. Niewątpliwie potrzebujemy jednak klucza. W swojej książce „Zrozumieć Rosję”, wydanej przez Teologię Polityczną, autorka przedstawia swoją interpretację problemów rosyjskiej kultury, wypracowaną dzięki badaniom nad fenomenem świętego szaleństwa.
IMG_1291m


28 czerwca w redakcji Teologii Politycznej miała miejsce premiera książki „Zrozumieć Rosję. Święte szaleństwo w kulturze rosyjskiej” prof. Ewy Thompson, slawistki, wykładowczyni Rice University w Houston. Z autorką rozmawiał Tomasz Herbich.

Pierwsze pytanie prowadzącego dotyczyło tego, w jaki sposób fenomen jurodztwa – świętego szaleństwa pomaga nam zrozumieć Rosję. Autorka wyjaśniła, że genezy omawianego zjawiska należy szukać przynajmniej w dwu źródłach: we wschodnim chrześcijaństwie i religiach pogańskich. Wielu badaczy skupia się na tym pierwszym, podczas gdy wpływ szamanizmu i religii ludów nie-słowiańskich zamieszkujących Rosję jest podejmowany niechętnie, zwłaszcza przez samych Rosjan. Jest on jednak bardzo istotny, jeśli chcemy właściwie zrozumieć zjawisko jurodztwa. – Nawet prof. Panczenko, wybitny badacz fenomenu świętego szaleństwa w Rosji, pomijał zupełnie ten wątek, eksponując w zamian choćby najdrobniejsze elementy pochodzące z Zachodniej Europy – zauważyła Thompson.

IMG_1284m

Związki jurodiwych z władzą w Rosji zmieniały się w zależności od charakteru i ambicji władcy. Car Piotr I, przyjrzawszy się sposobom traktowania chorych psychicznie na Zachodzie, postanowił wdrożyć w Rosji podobne podejście. Szybko jednak okazało się jednak, że siła jurodztwa spowodowała porażkę tego projektu modernizacyjnego. Ci aspołeczni radykałowie okazali się być akceptowani przez większość społeczeństwa. – W XIX wieku powróciła w wyższych sferach rosyjskiego społeczeństwa prawdziwa moda na jurodiwych, których specjalnie sprowadzano z prowincji. Na początku XX wieku mamy zaś przypadek Rasputina, który zdobył wręcz niewyobrażalną dziś dla nas pozycję na dworze Mikołaja II – dodała Thompson.
Skoro jurodiwi stali się tak ważną częścią rosyjskiej kultury, to dlaczego sami Rosjanie rzadko badają to zjawisko? –  To dobre pytanie. Jeśli chodzi o jurodiwych na dworach carów, obowiązywał zakaz pisania o nich, ze względu na możliwą szkodę dla rosyjskiej reputacji w oczach Zachodu – zaznaczyła autorka.

IMG_1266m

Kontynuując ten wątek, Herbich zauważył, że próby modernizacji rosyjskiego podejścia do chorób psychicznych, a więc i sposób traktowania jurodiwych, jest przykładem fasadowości rosyjskiej modernizacji. – W Rosji modernizacja zawsze dotyczyła tylko górnych warstw społeczeństwa: zamożnych, lepiej wykształconych, mieszkańców dużych ośrodków. Zmieniał się naskórek, a struktura pozostawała niewzruszona. Ale dzięki temu wszyscy Rosjanie mogli powiedzieć, że ich kraj nadąża z rozwojem, że przyjmuje osiągnięcia nowoczesności – odpowiedziała autorka. Przejawem kultury umożliwiającej akceptowanie przeciwieństw i skrajności może być łatwość, z jaką w Rosji wczorajsi bohaterowie stawali się nierzadko się zdrajcami nazajutrz. – Jakkolwiek paradoksalnie to nie zabrzmi, przejawem modernizacji Rosji jest to, że Gorbaczow nie stracił głowy po utracie władzy. To nie byłoby wyobrażalne jeszcze sto lat temu – przyznała Thompson.

W Rosji modernizacja zawsze dotyczyła tylko górnych warstw społeczeństwa: zamożnych, lepiej wykształconych, mieszkańców dużych ośrodków

IMG_1295m

Czy literatura rosyjska XIX wieku, czerpiąca ze świętego szaleństwa, stanowi przez to zagrożenie duchowe? – Żeby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się Soni Marmieładowej ze Zbrodni i kary. Wierzymy w to, że pracująca na samym dnie społeczeństwa prostytutka mogła nie ulec żadnej formie zepsucia, że pozostała w duszy nieskalana jak anioł. Geniusz Dostojewskiego sprawił, że tego nie kwestionujemy. Czy jest to moralnie niebezpieczne? Nie można tego wykluczyć, choć wolałabym o tym nie decydować – tłumaczyła Thompson. Wielcy rosyjscy pisarze, a także Dostojewski potrafili więc wykorzystać fenomen jurodiwych w pełni, ukazując w ten sposób zupełnie nieprawdopodobne psychologicznie postaci, w które nie potrafilibyśmy uwierzyć u żadnego pisarza europejskiego.
Ze zjawiskiem jurodztwa łączy się również kwestia radykalizacji rosyjskiej inteligencji. Czy można wykazać, że wbrew pozorom istnieje ciągłość między świętymi szaleńcami, reprezentującymi starą Ruś, a rewolucjonistami takimi jak Nieczajew? – Błędem byłoby oczywiście wywodzić całość tego zjawiska ze świętego szaleństwa. Czynników było tu bardzo wiele, niemniej jurodiwi przyzwyczaili społeczeństwo do akceptacji przeciwieństw, do ekstremów – dowodziła Thompson. Łatwo dostrzec to na przykładzie Katechizmu rewolucjonisty Nieczajewa, w którym sprzeczności pojawiają się już w samym tytule.
Autorka przestrzegła jednak, że nie wszystkie aspekty rosyjskiej kultury i religijności można interpretować przez pryzmat świętego szaleństwa. Nawet, gdy w danym wypadku wydaje nam się to najprostszym wyjaśnieniem, warto wziąć pod uwagę szerszy kontekst. – Nie łączyłabym z jurodztwem na przykład Tołstoja. Owszem, w jego biografii, zwłaszcza pod koniec życia, znajdziemy wiele przykładów nietypowych zachowań. Brakuje jednak u niego przede wszystkim owego niepokoju wewnętrznego, bym była skłonna zaliczyć go do tej tradycji – tłumaczyła Thompson.

IMG_1260m

W dalszej części spotkania głos zabrał Dariusz Karłowicz, zwracając uwagę, że nietypowe zachowania ludzi uważanych za mędrców były odnotowane już w starożytności. Chrześcijaństwo zaadaptowało ten wzorzec i znacznie pogłębiło. Co jednak stanowi o wyjątkowości rosyjskich świętych szaleńców? – Różnica między Europą a Rosją polegała przede wszystkim na tym, że w Europie normę stanowiła logika, a zachowania wykraczające poza tę normę stanowiły margines. W Rosji tak nie było – podsumowała autorka książki.

Relację opracował Mikołaj Rajkowski




Relacja wideo: Bernard
Foto: Margotte

IMG_1301m

IMG_1286m

IMG_1311m

IMG_1317m

Więcej zdjęć:
https://www.flickr.com/photos/55306383@N03/albums/72157709376136906

sobota, 6 lipca 2019

O Rotmistrzu Pileckim w 71. rocznicę śmierci

W 71. rocznicę śmierci Rotmistrza Witolda Pileckiego Fundacja im. Janusza Kurtyki zorganizowała wydarzenie zatytułowane: ”Rotmistrz Witold Pilecki – spotkanie wokół albumu Jacka Pawłowicza”, które odbyło się w Bibliotece im. Janusza Kurtyki znajdującej się w murach dawnego więzienia mokotowskiego przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. 

Rotmistrz1



25 maja 1948 roku o 21:30 w więzieniu mokotowskim w Warszawie przy ulicy Rakowieckiej został zamordowany Rotmistrz Witold Pilecki – niezłomny Żołnierz Rzeczpospolitej, kawalerzysta Bitwy Warszawskiej, ułan Września 1939, ochotnik do Auschwitz, założyciel siatki konspiracyjnej w piekle na ziemi – niemieckim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, powstaniec warszawski, podkomendny Generała Władysława Andersa, oficer wywiadu walczący o wyzwolenie Ojczyzny w czasach stalinizmu.

W spotkaniu wzięli udział znamienici Goście. Pierwszym z nich była Pani Zofia Pilecka-Optułowicz – córka Marii i Witolda Pileckich, która przez całe swoje życie toczyła nierówną walkę w obronie prawdy o Żołnierzach Wyklętych, w tym o pamięć Ojca. Od najmłodszych lat zmagała się także z represjami ze strony komunistycznych władz, lecz mimo tego - jak sama wspomina - "była dzielna i odważna", bo o to prosił Ją Tata.  
Drugim Gościem panelu był Pan Jacek Pawłowicz – Dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, przedtem pracownik Instytutu Pamięci Narodowej, autor albumu o Witoldzie Pileckim a także współautor publikacji takich, jak „Generał Leopold Okulicki: 1898 – 1946”, czy „Znane – nieznane. Prasa niezależna na Mazowszu 1976 – 1989.”
Trzecim panelistą był Prezes Fundacji im. Janusza Kurtyki, Pan Paweł Kurtyka – historyk, architekt,  przewodniczący Rady Nadzorczej Agencji Mienia Wojskowego, członek kapituły Nagrody „Kustosz Pamięci Narodowej” prowadzący od wielu lat działania na rzecz upamiętniania Żołnierzy Wyklętych i promowania polskiej historii.


Rotmistrz4

Podczas spotkania tłumnie zgromadzeni słuchacze mieli niepowtarzalną szansę wysłuchać wspomnień Pani Zofii Pileckiej. Córka Rotmistrza opowiadała o swoim beztroskim dzieciństwie w Sukurczach – o nauce chodzenia, kiedy podpierała się na grzbiecie Nerona - ukochanego psa Witolda Pileckiego, o wspólnych spacerach po lesie z Tatą, a także  o  tym jak Rotmistrz przedstawiał dzieciom korzyści wynikające z jedzenia nielubianej przez nich owsianki. Pani Zofia podzieliła się także mądrościami, które przekazywał Jej Pilecki. Nauki Ojca obejmowały m.in. wpajanie poczucia wysokiej odpowiedzialności za życie, rozprawy na temat duchowości zwierząt i przyrody a także konieczność poszanowania natury niezależnie od tego czy jest to biedronka czy rosłe drzewo. Po raz pierwszy szeroka publiczność usłyszała historię śmierci „Bajki” – ulubionego wierzchowca Rotmistrza. Koń zginął przyjmując kulę przeznaczoną dla swojego Pana… Pani Zofia wspominała dzień imienin jednego z wujków, podczas którego miała deklamować wiersz. Była bardzo podekscytowana, ponieważ na uroczystość miał przybyć Jej Tata trwający w konspiracji. Niestety nie dano było im się spotkać, ponieważ tego dni  Rotmistrz został aresztowany. Nigdy więcej już się nie ujrzała Ojca.

Rotmistrz2



W czasie opowieści Pani Pileckiej, Dyrektor Jacek Pawłowicz często otwierał album swojego autorstwa, by pokazać fotografie miejsc, postaci lub wydarzeń, o których mówiła Córka Pana Rotmistrza. Sam natomiast wspominał historię powstawania publikacji "Rotmistrz Witold Pilecki" wydanej w 2008 r. przez Instytut Pamięci Narodowej. Książka powstała dzięki pomocy ówczesnego Prezesa IPN dr hab. Janusza Kurtyki, który był także autorem jej wstępu. W albumie można zobaczyć fotografie obrazujące życie Rotmistrza - od czasów młodości poprzez walkę w wojnie polsko-bolszewickiej, II wojnie światowej, pobyt w Auschwitz aż do mrocznych dni spędzonych w więzieniu na Rakowieckiej. Publikacja zawiera także dokumenty, życiorys Pileckiego w języku polskim i angielskim a także zdjęcia miejsc pamięci poświęconych Rotmistrzowi. W dalszej części spotkania Dyrektor Pawłowicz ogłosił, że przygotowywany jest drugie wydanie albumu wzbogacone m.in. o zdjęcia Pileckiego niedawno odnalezione na Białorusi. Wspominał także dziwne zbiegi okoliczności, które miały miejsce podczas przygotowywania wydania z 2008 r. jak np. niespodziewane odnajdywanie dokumentów, które były niezbędne do ukończenia książki. W toku dyskusji Jacek Pawłowicz mocno zaakcentował rolę dr hab. Janusza Kurtyki w upamiętnianiu Żołnierzy Niezłomnych, w walce o prawdę historyczną, dekomunizację. Wyraził też przekonanie, że gdyby nie katastrofa smoleńska to Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL powstałoby wiele lat wcześniej.

Rotmistrz6

Końcowa faza dyskusji poświęcona została przesłaniu Rotmistrza Pileckiego. Paweł Kurtyka podkreślał, że Rotmistrz Pilecki, jako niezłomny żołnierz walczący z niemieckim nazizmem oraz sowieckim komunizmem stanowi doskonały symbol walki z dwoma totalitaryzmami. Prezes Fundacji im. Janusza Kurtyki zaprotestował przeciwko nazywaniu Żołnierzy Wyklętych bandytami stawiając Ich jako przykład poświęcenia dla Polski, kiedy to w zgodzie ze złożoną przysięgą przy braku szans na wygraną zachowali się jak trzeba wybierając honor i godność a odrzucając zdradę i hańbę. Według Pawła Kurtyki remedium na przekłamania na temat Niezłomnych mają być rzetelne publikacje, szczegółowe badania oraz argumenty poparte źródłami - propagowanie prawdy wykluczającej brązownictwo historii.
Wydarzenie "Rotmistrz Witold Pilecki - spotkanie wokół albumu Jacka Pawłowicza" zakończyło się brawami podarowanymi Gościom od tłumnie zgromadzonej publiczności. 


Tekst: Weronika Gawińska

Dyskusje są przygotowywane w ramach projektu "Klaster Pozarządowy dla Rzeczypospolitej – na styku nauki, kultury i edukacji obywatelskiej. Nowe miejsce debaty o Polsce". Został on dofinansowany ze środków Programu „Fundusz Inicjatyw Obywatelskich”.
Patronat nad cyklem objęli: kwartalnik "Wyklęci" oraz blogpress.pl.
Partnerami projektu są: Stowarzyszenie Studenci dla Rzeczypospolitej oraz Fundacja dla Rzeczypospolitej.


Relacja wideo: Michał KK

Rotmistrz5

wtorek, 2 lipca 2019

„Przedwojenna Warszawa w szlagierach Grzesiuka”

We wtorek, 18 czerwca redakcja Teologii Politycznej przemieniła się na kilka chwil w przedwojenne, czerniakowskie podwórko. Połączone z koncertem spotkanie „Przedwojenna Warszawa w szlagierach Grzesiuka” zgromadziło na Koszykowej 24 tłumy miłośników muzyki i prozy stołecznego barda.
P6180865m


W trakcie pierwszego z trzech planowanych wydarzeń, dedykowanych postaci Grzesiuka i warszawskim kontekstom jego życia i twórczości, słowem i muzyką  malowali przedwojenną stolicę Mateusz Werner – filozof kultury i znawca kultury warszawskiej – oraz Jan Młynarski i Sebastian Jastrzębski, grający razem od lat w Warszawskim Combo Tanecznym. Spotkanie poprowadziła Natalia Szerszeń.

– Arystoteles mówił o szukaniu pierwszych przyczyn, badaniu pryncypiów rzeczy. Dla tożsamości Warszawy jedną z takich pierwszych przyczyn jest postać Stanisława Grzesiuka –  tymi słowami Dariusza Karłowicza rozpoczął się cykl wydarzeń poświęconych autorowi „Boso, ale w ostrogach”. Pierwsze spotkanie było okazją do przyjrzenia się przedwojennym  kontekstom jego twórczości.
Pierwszym akordem wydarzenia było przedstawienie charakterystycznego instrumentarium kapel przedwojennych, w którym kluczową rolę odgrywała bandżola – ulubiony instrument Grzesiuka. – To mandolina z doczepionym pudłem rezonansowym z bandżo, dzięki czemu była głośniejsza. To instrument, który był szalenie popularny przed wojną, trudno wyobrazić sobie kulturę miejską i jej muzykę bez niego – opisywał Jan Młynarski, pokazując publiczności swoją bandżolę. Jak wskazał Mateusz Werner, muzyków z robotniczych dzielnic nie było stać na drogie instrumenty. Również formy aranżacji utworów – widziane z perspektywy profesjonalisty – mogły wydawać się śmieszne. – Grzesiuk był absolutnym amatorem, grywał dźwięki spoza tonacji, instrumenty nie były doskonale nastrojone. Właśnie ta bezkompromisowa forma czyniła go innowacyjnym – rozwijał wątek Młynarski.

P6180868m

Dyskusję urozmaicały aranżacje popularnych, warszawskich utworów w wykonaniu Jana Młynarskiego z zespołem. Pierwszym z nich były „Kuplety Warszawskie”.
Pytanie o tożsamość Warszawy – miasta migrantów i pracowników tymczasowych – ożywiło rozmówców. – Dużo osób uważa, że Grzesiuk nie był Warszawiakiem, bo nie urodził się w Warszawie. Uznawanie, że Warszawiakiem jest ten, kto mieszka w stolicy od 5 pokoleń, to dla mnie abstrakcja. Warszawa to miasto wzlotów i upadków: na przemian zaludniała się i pustoszała. W końcu XIX w. żyło w niej 350 tys. osób a w 1939 r. to już 1,1 mln. Wszyscy ci ludzie mieszali się na Bazarze Różyckiego, tam przynosili swoją muzykę i tak kształtowała się warszawskość – opowiadał Jan Młynarski. Polemicznie odpowiedział mu Mateusz Werner: jego zdaniem rozwój stolicy do II wojny światowej był przykładem typowego pęcznienia industrializującej się metropolii, która zasysała zubożałą ludność z okolicznych wsi. Przyjezdni, śpiący pokotem na Szmulkach, aspirowali do bycia mieszczaninem. Z tego etosu narodziła się muzyka Grzesiuka: honorowego łotrzyka, który chodził boso, ale w ostrogach.
W trakcie kolejnego przerywnika muzycznym goście redakcji wysłuchali aranżacji „Nie zawracaj kontrafałdy” i „Choć z kieszeni znikła flota”.

– Ze wszystkich utworów Grzesiuka przebijał ten niezwykły etos szlachetnego cwaniaka, który wykuwał się na bazarze Różyckiego. Warszawiacy uczyli się na nim radzenia sobie, wiedzieli bowiem, że w Warszawie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie ich chciał oskubać. Na bazarze radzili sobie za cara, za sanacji, za Hitlera i Stalina. Ten etos zastąpił w pewnym stopniu mentalność mieszczańską, którego Warszawa przez długie lata nie miała. Stolica została przecież zszyta z jurydyk bogatej szlachty, gdzie oprócz magnatów żyli Żydzi i Niemcy. W tym wszystkim ten warszawski cwaniak nie był brutalnym chamem, tylko lumpenproletariackim dandysem – opowiadał Mateusz Werner. Jak wskazali rozmówcy, muzyka Grzesiuka to również dowód wielkiej wrażliwości i wyraz swoistej, warszawskiej melancholii. Jego utwory orbitowały wokół tematów śmierci, mrocznych stron miejskiego życia czy nostalgii. Te słowa potwierdziło wykonanie utworów „Noc ciemna i zimna”, „Balu na Gnojnej” i „Ecie Pecie”.

P6180885m

Po głębokim mollowym akcencie dyskusja przeszła płynnie do zagadnienia formy kulturowej, jaką stworzyła przedwojenna subkultura uliczna. Rozmówcy wskazywali wielowarstwowość tradycji muzycznych, które złożyły się na warszawski folklor: szmonces i muzyka żydowska, rewia, kabaret, piosenka apaszowska. Tradycje te miały rozkwitnąć bujnie po I wojnie światowej, wraz z napływem folkloru amerykańskiego, który przywieźli ze sobą żołnierze USA. Pośród wątków kształtujących tę formę znajdowały się silne wątki społeczne: wykluczenie, dziedziczenia biedy, braku szans i dostępu do edukacji. – Ojciec Grzesiuka był warszawskim rewolucjonistą w 1905 r., w latach 30. był poważanym przywódcą robotniczym. Grzesiuk wyrastał w tej atmosferze. Robotnicza lewicowa młodzież, oddalona od kościoła, szła ręką w rękę z młodzieżą żydowską, która była wykluczona i chciała się przedostać do lepszego świata. To się mieszało z muzyką – barwnie opowiadał Jan Młynarski.
Robotnicza lewicowa młodzież, oddalona od kościoła, szła ręką w rękę z młodzieżą żydowską, która była wykluczona i chciała się przedostać do lepszego świata
Kolejnym aranżacją, która rozbrzmiała w redakcji na Koszykowej, był utwór „Na wolskiej sali”. Jego wykonanie poprzedziła ciekawa uwaga Mateusza Wernera: muzyka łotrzykowska pokazywała obraz ludzi-włóczykijów, którzy są szczęśliwi z tego, kim są. Bogaci mieszczanie to dla nich frajerzy, których należy kroić. Ten brak mieszczańskich aspiracji zanikł dopiero, gdy po II wojnie światowe lumpenproletariat zaczął przyswajać kulturę popularną. Ich świat na Zachodzie został skolonizowany. Gdy my dziś gramy Grzesiuka, subkultura proletariacka została zmiażdżona przez wojnę centrum z peryferiami: to sprawia, że ludzie z nizin tracą dumę i poczucie, że mają stabilną tożsamość.
Forma spotkania stopniowo stawała się coraz bardziej muzyczna. Goście Teologii Politycznej usłyszeli utwór i historię o „Tacie Tasiemce” – Łukaszu Siemiątkowskim, działaczu robotniczym i wolskim gangsterze, który zginął w Majdanku – i „Grunt to rodzinka”.
Ostatnie pytanie skierowane do rozmówców dotyczyło długiego trwania twórczości Grzesiuka i tego, czy jest on obecnie odbierany jako relikt przeszłości, czy też jako żywy głos Warszawy. – Jego muzyka jest odbierana i tak, i tak. Gramy ją w polskich miastach od 11 lat i widzimy rodzaj nowego otwarcia na tę tradycję. Wykonując te piosenki, staram się dużo nie opowiadać, tak, żeby koncert nie był wycieczką w przeszłość, a raczej żeby każdy wytłumaczył sam sobie, co czuje na bieżąco. Co ciekawe, gdy jeździmy po Polsce, okazuje się, że książki Grzesiuka są na półkach ludzi w każdym mieście. To nie jest tylko warszawska historia, to jest nasza polska opowieść i część naszej układanki kulturowej – tłumaczył Jan Młynarski. 
– Muzyka ludowa nie toleruje ściemy, nieprawdy. Może wydawać się prymitywna z perspektywy muzyki klasycznej, ale ona skazuje na niebyt każdego, kto gra fałszywie. Jesteś frajerem, jak nie grasz jej prawdziwie. To, co zostawił po sobie Grzesiuk, jest niezaprzeczalne – rozwijał wątek muzyk. Jego słowom wtórował Mateusz Werner: wskazał on, przy w dzisiejszym deficycie jakości i powszechnej bylejakości, gdy nikt nie ma jasnej wizji tego, kim jest, muzyka Grzesiuka robi wrażenie. Za jego głosem stała pewność siebie człowieka, który wie kim jest i wciela się w autentyczne, obdarzone osobowością postaci z własnych ballad.
Muzyka ludowa nie toleruje ściemy. Może wydawać się prymitywna z perspektywy muzyki klasycznej, ale ona skazuje na niebyt każdego, kto gra fałszywie
Z końcem spotkania rozmowę ekspertów coraz gęściej przeplatały aranżacje utworów barda stolicy – „Ja czekam pod bramą”, „U Bronki wstawa” czy „Bujaj się Fela”. Muzyczną klamrą wieczoru, która zamknęła spotkanie, było żywiołowe wykonanie utworu „Ballada o Felku Zdankiewiczu”, któremu akompaniowała wypełniona po brzegi redakcja przy Koszykowej.
Relację tekstową opracował Karol Grabias (Teologia Polityczna)






Relacja wideo i foto: Bernard

P6180839m

P6180887m

P6180889m


P6180875m