środa, 28 listopada 2012

Prof. Krasnodębski o postpolitycznej dyktaturze Tuska

IMG_1976m

– Ja naprawdę uważam, że w Polsce dzieje się bardzo niedobrze. Miałbym wielki kłopot z nazwaniem demokracją tego systemu, który jest obecnie w Polsce. On zachowuje pewną demokratyczną fasadę ale bliżej mu do tzw. postdemokracji, w której obowiązują formalne mechanizmy, jak wybory czy rzekomo niezależne instytucje, ale tracą one swój sens – mówił prof. Zdzisław Krasnodębski na spotkaniu zorganizowanym przez klub "Gazety Polskiej" w Konstancinie.

Socjolog rozpoczął swój wykład od podzielenia się ze słuchaczami obserwacjami ze swoich podróży po Polsce

– Nie zgadzam się z opinią, że polityka jest cyniczną grą o władzę, której nadrzędnym celem jest skuteczność. To nie oddaje motywów wielu osób, które się zaangażowały w polskie życie publiczne. Jeżdżąc po Polsce spotykam wiele osób, które działały w Solidarności, później nie angażowały się w działalność społeczną i dopiero katastrofa w Smoleńsku wywołała w nich poczucie, że muszą coś zrobić, że to jest sytuacja, która wymaga od obywateli zaangażowania.

IMG_1945m

Prof. Krasnodębski odnosząc się do motywów działania, jakimi kierują się sympatycy prawicy, zwrócił uwagę na ich niezrozumienie przez tzw. mainstream. Jako przykład podał relacje medialne z marszów pamięci na Krakowskim Przedmieściu, które służą dyskwalifikacji i dezawuowaniu ich uczestników a nie rzetelnemu przedstawianiu wydarzeń:

– Osoby po tamtej stronie nie rozumieją w ogóle naszych motywacji. Nie rozumieją, że na przykład ci, którzy na Krakowskim Przedmieściu upominają się o pamięć po tych, którzy zginęli w Smoleńsku, robią to świadomie, że nie są oszołomami. Bardzo często na ekranie TVN-u pojawia się wtedy jakiś psycholog, który tłumaczy, że to są ludzie niedorozwinięci umysłowo, trochę psychopatologicznie nastawieni do życia itd. Po części tak się dzieje, że tym osobom po tamtej stronie wydaje się to całkowicie niemożliwe.

IMG_1982m

Komentując sprawę zwolnienia z redakcji „Rzeczpospolitej” Cezarego Gmyza, Krasnodębski porównał standardy dziennikarskie w Polsce i Niemczech:

– W związku ze sprawą Cezarego Gmyza dowiedzieliśmy się, jak bardzo niezależni są dziennikarze. Jeszcze niedawno w Polsce obowiązywał dogmat, że jeśli chodzi o media, to własność nie ma znaczenia. Mówiono, że między właścicielem a redakcją jest tzw. Chiński Mur. Dzisiaj wszyscy wiemy jak jest – właściciel gazety spotyka się w środku nocy z rzecznikiem rządu, wcześniej rzecznik MSZ-u usiłuje zatrzymać publikację w Rzeczpospolitej – coś co jest zupełnie kompromitujące. Uważam, że choroba polskiej demokracji bierze się ze struktury własności polskich mediów. Kiedy w Niemczech sekretarz generalny CSU zadzwonił do CDF (II program publicznej telewizji niemieckiej) i usiłował zatrzymać materiał dotyczący kongresu SPD, to skończyło się tym, że musiał ustąpić. Również, kiedy ówczesny prezydent Christian Wulff dzwonił do redaktora naczelnego Bildu, żeby powstrzymać jakiś materiał, skończyło się to dymisją prezydenta, a nie wyrzuceniem dziennikarzy. Natomiast w Polsce widać jak się obniżają standardy. Pojawia się atmosfera nagonki, żeby szerzej dokonywać czystki w „Rzeczpospolitej”, do czego nawoływał Jacek Żakowski w „Polityce”.

IMG_2017m

Jednak nie tylko to co dzieje się w mediach niepokoi profesora. Jego zdaniem także inne instytucje życia publicznego podlegają politycznym naciskom władzy:

– Ja naprawdę uważam, że w Polsce dzieje się bardzo niedobrze. Miałbym wielki kłopot z nazwaniem demokracją tego systemu, który jest obecnie w Polsce. On zachowuje pewną demokratyczną fasadę ale bliżej mu do tzw. postdemokracji, w której obowiązują formalne mechanizmy, jak wybory czy rzekomo niezależne instytucje, ale tracą one swój sens. Wystarczy zajrzeć za kulisy. Niedawno mieliśmy przykład sędziego Milewskiego, żeby przekonać się jak bardzo sędzia był niezależny. Na każdym kroku mamy takie sygnały, a przecież jest wiele rzeczy, o których nie wiemy, że te wszystkie instytucje są ze sobą powiązane, podlegają naciskom politycznym.

IMG_1985m

Prof. Krasnodębski mówił o negatywnym wpływie takiej fasadowej demokracji na przeciętnych obywateli, którzy boją się angażować w sprawy publiczne i zabierać głos, jeśli byłoby to niezgodne z linią władzy politycznej:

– Mamy ludzi odważnych i zaangażowanych, którzy się poczuli zobowiązani do tego, żeby coś robić, natomiast z drugiej strony szerzy się postawa obawy. Pojawiają się postawy, które przypominają mi trochę lata 70. – lęk w pewnych środowiskach do zabierania głosu. Te postawy są objawem słabości charakteru, ale dla socjologa są ciekawym symptomem. Okazuje się, że już nawet duchownego odwiedza policja, jeżeli nie podoba się kazanie. (…) Uważam, że to jest miękka dyktatura, miękki autorytaryzm, bo to jest już system autorytarny, taki postmodernistyczny albo postpolityczny autorytaryzm, który zostawia dużo przestrzeni, pozwala też od czasu do czasu pokazywać kogoś innego w telewizji, ale on jest niewątpliwie.

IMG_2006m

Mówiąc o socjologicznych skutkach katastrofy smoleńskiej, Krasnodębski używa mocnych słów:

– Tylko naród upodlony, przestraszony i zmanipulowany może to akceptować. Że tak można prowadzić śledztwo, że tak się rząd polski może zachowywać. Okazało się, że nawet to, gdzie państwo rzekomo miało zdać egzamin, czyli pochówek ofiar, ten najbardziej elementarny obowiązek nie został spełniony. Gdyby zginął tam prezydent Kwaśniewski, który nie jest z mojej bajki niewątpliwie, a rząd prawicowy działałby tak jak rząd Tuska w tej sprawie, to mówiłbym to samo.

IMG_1955m

Profesor Krasnodębski zauważył, że obecnie mamy do czynienia z bardziej zakamuflowanymi zagrożeniami niż w okresie II Rzeczypospolitej.

– Dzisiaj zagrożenia dla Polski są o wiele bardziej skomplikowane niż w okresie międzywojennym. Nie polegają na tym, że ktoś tu przysyła armie. Kolonizacja Polski odbywa się inaczej, w sposób ukryty. Dzisiaj rzeczywistość polityczna jest taka, że uważa się, iż państwo narodowe jest czymś anachronicznym. Wtedy, kiedy mówimy o obronie własnych interesów, to jest to nacjonalizm, który należy potępić, a kiedy mówią o tym państwa silne, to z kolei jest coś, co się dzieje w interesie europejskim. To jest myślenie neokolonialne, które znajdziemy głównie po stronie lewicowej, która kiedyś piętnowała kolonializm amerykański.

IMG_1957m

Z zagrożeniami dla współczesnej Polski bardzo trudno walczyć, jeśli nie dysponuje się mediami masowymi uznał socjolog:

– Dzisiaj jest bardzo trudno obronić pewne wartości i pokazać gdzie jest prawda w multum różnych interpretacji i teorii, przy których szczególnie młodzi ludzie są często bezradni. Trudno się oprzeć temu, co jest zmasowanym, zideologizowanym przekazem mediów masowych.

IMG_1979m

Na pytanie, co w tak zdiagnozowanej sytuacji należy robić, prof. Krasnodębski odpowiedział w sposób wydawałoby się oczywisty, ale chyba nie dla wszystkich:

– Należy przekonać większość i wygrać wybory. Nie ma magicznej recepty jak to robić. Siłą naszej strony jest idealizm, zaangażowanie, to, że ludzie są gotowi coś robić kosztem siebie, swojego zdrowia, bez zapłaty w jakiejkolwiek formie. Przede wszystkim należy stale pokazywać alternatywę, że jest inna koncepcja państwa, że są inni ludzie, którzy są w stanie przejąć odpowiedzialność za to państwo, że to są ludzie kompetentni itd. Druga rzecz, którą należy robić to niestety wychodzić na ulice, bo bez tego sami eksperci i perswazja nie wystarczy. Trzecią rzecz jest rozmawianie, próba docierania do innych środowisk niż nasze. (…) Jeżeli dojdzie do zmian, to uważam, że Polska będzie w lepszej sytuacji niż w 2005 roku. Jeżeli ten system pęknie, to będzie łatwiej ale oczywiście musimy być do tego przygotowani.

Więcej w naszej relacji wideo, którą przedstawiamy w dwóch częściach (druga jest zapisem sesji pytań i odpowiedzi). Spotkanie odbyło 18 listopada w Konstancinie.





Relacja: Margotte, Bernard, Czarek Czerwiński

Uprawianie satyry to nie polowanie z nagonką

– Uprawianie satyry to nie polowanie z nagonką. A proceder w takim stylu był uprawiany wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego za jego życia i trwa po jego śmierci. Moja książka to dokumentuje. Prezentujemy II część wywiadu ze Sławomirem Kmiecikiem, autorem książki "Przemysł Pogardy", która ukazuje się w tym tygodniu na rynku. PPKmiecik

Jaki główny cel przyświecał Panu w pisaniu książki „Przemysł pogardy”?

 – W świetle tego, jak działają dziś główne media w polskiej rzeczywistości politycznej, zabrzmi to może górnolotnie, ale cel miałem zasadniczy – pokazanie prawdy. Kiedy 18 kwietnia 2010 roku Lech Kaczyński był chowany w Krakowie na Wawelu, a na trasie konduktu żałobnego żegnały go tłumy ludzi, sypiących kwiaty na trumnę, pomyślałem, że prezydentowi to przypomnienie prawdy po prostu się należy. Że w publicznej dyskusji o jego prezydenturze nie może zabraknąć dokumentu, który pokaże, w jak nieprzyjaznym i agresywnym otoczeniu pełnił najwyższy urząd w państwie. Polacy przez moment to czuli i rozumieli. Przypomnę, że w dniu pogrzebu ludzie zebrani na Starym Rynku w Krakowie, głośno protestując, doprowadzili to tego, że został wyłączony ogromny telebim TVN24. Zebrani nie chcieli, aby podniosłą uroczystość relacjonował kanał telewizyjny, w którym wcześniej nie było końca drwinom na temat „Irasiada”, „Borubara”, czy „małpek” z alkoholem.

 

Takie przekazy miały wpływ na to, co zwykli Polacy myśleli o Lechu Kaczyńskim?

 – Bez wątpienia. Żeby unaocznić wpływ „przemysłu pogardy” na opinię publiczną, podam jeden tylko przykład. Otóż w sondażu opublikowanym w tygodniku „Wprost” 18 lutego 2008 roku respondenci orzekli, iż prezydent Kaczyński jest gorzej wykształcony od premiera Tuska. A prawda jest taka, że obecny szef rządu ukończył magisterskie studia historyczne na Uniwersytecie Gdańskim, tymczasem prezydent zdobył stopień doktora habilitowanego nauk prawnych oraz tytuł profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Ba, czy ktoś wie, że Lech Kaczyński, specjalista w dziedzinie prawa pracy – obok inżyniera i konstruktora Gabriela Narutowicza oraz chemika i wynalazcy Ignacego Mościckiego – był najlepiej wykształconą głową państwa polskiego? Można go w tym względzie porównywać tylko z tymi dwoma prezydentami II RP, bo z kim w III RP? Lech Wałęsa to absolwent zawodówki, Aleksander Kwaśniewski nie obronił pracy magisterskiej, a Bronisław Komorowski ukończył magisterskie studia historyczne. Tymczasem „przemysł pogardy” uparcie tworzył wrażenie, że prezydent Kaczyński to ktoś wręcz bezrozumny i zupełnie niekompetentny.

 

Czy będą spotkania autorskie z Panem? Jeśli tak, to co chciałby Pan podczas tych spotkań przekazać czytelnikom?

 – Mam nadzieję, że uda się zorganizować spotkania z czytelnikami. Będę się o to starał wraz z wydawcą. Dla autora nie ma nic cenniejszego, niż bezpośrednia rozmowa z ludźmi, którzy chcą poznać jego opinie, motywacje, przemyślenia, także warsztat twórczy. Którzy przychodzą na spotkanie i zadają pytania, sięgają po książkę, czasem proszą także o autograf czy dedykację. A co podczas takich spotkań chciałbym przekazać czytelnikom? Wstęp do swej książki zatytułowałem „Uwagi w sprawie (nie)równowagi”, w którym wyjaśniłem, co skłoniło mnie do napisania książki „Przemysł pogardy”. Otóż tym ostatecznym impulsem była słynna sprawa portalu antykomor.pl, czyli witryny internetowej, na której młody człowiek, student z Tomaszowa Mazowieckiego, na różne sposoby kpił z Bronisława Komorowskiego. Co go za to spotkało? Najście funkcjonariuszy ABW, sprawa prokuratorska, proces i wyrok. Aparat państwa nie działał tak stanowczo, gdy wyszydzany i poniżany był Lech Kaczyński. Przeciwnie, wówczas przejawy naruszania godności głowy państwa były nie tylko tolerowane i nagłaśniane w mediach, ale wręcz życzliwie przyjmowane i wychwalane jako dowód na istnienie w Polsce wolności słowa.

 

A powinny być procesy sądowe?

 – Żeby była jasność – nie opowiadam się za tym, by tropić, sądzić i skazywać humorystów. Żart, dowcip, ironia muszą istnieć w przestrzeni publicznej, a politycy – także prezydenci – nie mogą obrażać się na to, że czasem są chłostani biczem satyry. Humor ma moc oczyszczającą i od wieków jest „bronią bezbronnych”. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – należy odróżniać żarty, skecze i dowcipy od zmasowanych i zorganizowanych akcji poniżania, odbierania czci i godności. I trzeba zawsze pamiętać, że ataki humorystów i krytyków nie mogą być skierowane przeciwko jednej stronie politycznego sporu, przy oszczędzaniu i ochranianiu drugiej. Uprawianie satyry to nie polowanie z nagonką. A proceder w takim stylu był uprawiany wobec prezydenta Lecha Kaczyńskiego za jego życia i trwa po jego śmierci. Moja książka to dokumentuje, tego dotyczy moja relacja, którą chcę kierować do czytelników, także podczas bezpośrednich spotkań. Książka „Przemysł pogardy” nie jest jednak aktem oskarżenia. To bardziej kronika wydarzeń, zbiór faktów i wypowiedzi. Polscy czytelnicy są rozumni, więc sami potrafią wyciągać wnioski i budować własne opinie.

 

Na koniec proszę powiedzieć coś więcej o sobie. Skąd Pana zainteresowanie tematem?

 - Jestem dziennikarzem z Poznania, po kierunkowych studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Uprawiam ten zawód od 20 lat, dzięki czemu dobrze poznałem politykę i media oraz mechanizmy, które nimi rządzą. Dowcip i ironia w polityce to natomiast moja dziennikarska, ale i prywatna pasja oraz przedmiot hobbystycznych badań. Właśnie ta wiedza i doświadczenie – jak sądzę – uprawniły mnie do napisania książki o „przemyśle pogardy”, a wcześniej trzech innych prac, także na temat satyry politycznej traktowanej jako element polemiki i rywalizacji. Ta najnowsza, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Prohibita, sięga najdalej, bo pokazuje, jak „humor” i „ironia” mogą być wykorzystane jako narzędzia niszczenia człowieka.

Dziękujemy za rozmowę.

** Pierwsza część wywiadu tutaj: http://www.blogpress.pl/node/15123 *** Z autorem „Przemysłu pogardy” będzie się można spotkać na Targach Książki Historycznej w Warszawie, 2 grudnia (niedziela) o godz. 13:15 w sali konferencyjnej w Arkadach Kubickiego. Od godz. 14 do 15 Autor będzie podpisywał książkę na stoisku wydawnictwa Prohibita (numer 96). Książka będzie dostępna w księgarni Multibook.pl

Spotkanie z bohaterami filmu i książki Przebudzenie Joanny Lichockiej

IMG_2182m

„Chciałam, żeby to spotkanie było przede wszystkim spotkaniem z tymi wolnymi Polakami z Krakowskiego Przedmieścia. Myślę, że to jest fenomen, że już ponad 30 miesięcy kilka tysięcy ludzi miesiąc w miesiąc spotyka się na Krakowskim Przedmieściu, bez względu na to, jak bardzo są wyśmiewani, jak bardzo są pogardzani przez mainstream i establishment.” – rozpoczęła Joanna Lichocka spotkanie w Klubie Ronina w dniu 19 listopada. Spotkanie wypełniła projekcja jej filmu „Przebudzenie” połączona z promocją książki o tym samym tytule oraz z rozmową z autorką filmu i z jego bohaterami.



Ten znany nam już od roku piękny film przedstawia rodzenie się wspólnoty wolnych Polaków po katastrofie w Smoleńsku. Wracamy do dni, kiedy tysiące ludzi spontanicznie przychodziło na Krakowskie Przedmieście złożyć hołd swojemu Prezydentowi i jego Małżonce, kiedy przebudzony i zjednoczony w nieszczęściu naród modlił się pod krzyżem i cierpliwie stał w wielogodzinnej kolejce, by uklęknąć lub chociaż się skłonić przed trumną Głowy Państwa. Znajdujemy w nim nagrane przez Joannę Lichocką rozmowy z ludźmi, którzy dziesiątego każdego miesiąca spotykają się w Katedrze Św Jana w Warszawie na mszy za zmarłych w Smoleńsku, a następnie idą w marszu pamięci pod Pałac Prezydencki na Krakowskie Przedmieście, by tam domagać się prawdy.

P1350240_1

Książka "Przebudzenie" zawiera znacznie rozbudowane świadectwa tych samych co w filmie ludzi. To osobowości będące zaprzeczeniem nagłaśnianego przez manipulujące informacją mainstreamowe media stereotypu zagubionego, smętnego "mohera". Wszyscy stanowią przykład aktywnej obywatelskiej postawy świadomych swej tożsamości Polaków. Znajdujemy wśród nich managera, anglistkę, poetę, czy młodego harcerza. Widzimy tworzące się na naszych oczach prawdziwe polskie elity.

Po projekcji filmu Joanna Lichocka przedstawiła zebranym bohaterów filmu: panią Anitę Czerwińską, szefową Klubu Gazety Polskiej w Warszawie, która organizuje marsze, Annę Ornatowską-Magierowską nauczycielkę języka angielskiego, Marka Głowackiego, w latach 80. członka „Grup Oporu”, obecnie dyrektora przedsiębiorstwa, Andrzeja Olszewskiego, ekonomistę, w latach 80. członka NZS i MRKS i Daniela Górnickiego, studenta UKSW i harcerza ZHR. Zabrakło poety Wojciecha Wencla, który nie mógł dojechać z Gdańska.

Joanna Lichocka dodała, że są to tylko reprezentanci tych, którzy nie tylko na Krakowskim Przedmieściu, ale i w całej Polsce dziesiątego dnia każdego miesiąca organizują marsze pamięci i msze w intencji ofiar katastrofy pod Smoleńskiem.

Anita Czerwińska zwróciła uwagę na to, że marsze nie są manifestacjami politycznymi, że ich siłą jest modlitwa. Wolni Polacy będą przychodzić na miesięcznice smoleńskie, dopóki nie dowiedzą się prawdy. Marek Głowacki podkreślał potrzebę wyjścia do ludzi młodych. W tym kontekście smutna była konstatacja najmłodszego w gronie bohaterów filmu, Daniela Górnickiego, że nawet w środowisku harcerskim trzeba mieć obecnie odwagę, by się organizować w duchu patriotyzmu niepodległościowego.

Joanna Lichocka przypomniała podobieństwo obecnych mszy i marszów z mszami za Ojczyznę w latach 80. "Tęsknota za karnawałem Solidarności, tęsknota za ożywieniem mitu Sierpnia tych ludzi jednoczy. […] Mamy poczucie, że ta bitwa jest niedokończona, że Sierpień trzeba by dokończyć." Podkreśliła też konieczność tworzenia obywatelskiego społeczeństwa i rolę inteligencji w tym dziele. “Wspólnie, razem, solidarnie musimy sobie dać radę” - podsumowała.

Wszyscy bohaterowie filmu a także reżyserka zostali uhonorowani odznaką Klubu Ronina.

Recenzja książki „Przebudzenie”: http://blogpress.pl/node/15111

IMG_2122m

IMG_2136m

IMG_2128m

IMG_2106m

IMG_2113m

P1350232_1

P1350239_1

IMG_2175m

IMG_2138m

IMG_2163m

IMG_2096m

IMG_2134m

Relacja: Emaus (tekst), Bernard (foto, wideo), Margotte (foto)




Suplement
Już wiadomo gdzie jest harcerska tabliczka ze Smoleńskiego Krzyża. A będzie też pomnik...


Zapis rozmowy z rektorem kościoła akademickiego św. Anny ks. Jackiem Siekierskim (10.01.2011):

- Proszę księdza, mam takie pytanie. Gdzie znajduje się ta tabliczka, która była na krzyżu smoleńskim, którą harcerze przyczepili do krzyża?
- Proszę pana, ona jest u nas, natomiast jest nieprzymocowana. Będzie wtedy, kiedy będzie powstawał pomnik, w całości będzie to wszystko.
- A czemu nie jest wystawiona?
- Bo do krzyża nie może być tabliczka przyczepiona.
- Mogłaby być obok
- Wszystko będzie w swoim czasie. Za chwilę będzie robiony pomnik. Projekt pomnika studenci robią. I wszystko będzie wmontowane w pomnik
- A gdzie ten pomnik będzie zlokalizowany?
- W Kaplicy Loretańskiej, tam gdzie jest krzyż.

Bach bach zamach czyli przegląd tygodnia w klubie Ronina (Gociek, Makowski, Świetlik)

IMG_2561m
Przegląd tygodnia w klubie Ronina poprowadził Piotr Gociek a towarzyszyli mu Ryszard Makowski, który wykonał swoją nową piosenkę „Bach bach zamach” i Wiktor Świetlik. Gościem specjalnym był nadkomisarz Dariusz Loranty.



Najważniejszy temat przeglądu tygodnia to sprawa „agrobombera”, ale mówiono też o „przemyśle przykrywkowym” który cały czas działa i roli radia w tworzeniu „przykrywek”. Publicyści dyskutowali też o bohaterskiej walce premiera o 300 mld i ciszy jaka zapadła w mediach po nieudanym szczycie, oraz kanclerz Merkel, która dołączyła do grona „nie-europejczyków” i „zaściankowców”.

Ryszard Makowski zaśpiewał satyryczną piosenkę „Bach bach zamach”


Piotr Gociek zauważył, że medialna „narracja” „agrobombera” zaczęła się sypać: „Nawet media mętnego nurtu zauważyły że z tym „agrobomberem” coś jest nie w porządku, bo błyskawicznie został wymieciony z mediów przez zatrzymanie tzw. matki małej Madzi, tak jakby ci których nakręcali w mediach „agrobombera”, sami się zorientowali, że trochę im łyso.”

Wiktor Świetlik: „Spodziewałem się, że będzie gorzej, że pierwszego dnia będzie walka z faszyzmem i nazizmem, drugiego padnie odpowiedź, kto ponosi odpowiedzialność moralną i chociaż jeszcze nie wiadomo kto ją ponosi i kto inspirował „agrobombera”, ale już wiadomo, że na imię ma Jarosław [...], a w okolicach szóstego dnia rozpoczną się nawoływania do delegalizacji, także klubu Ronina.”

Publicyści zastanawiali się również nad spiskową teorią dotyczącą „agrobombera”, związanej z reformą służb specjalnych – czy ktoś Donaldowi Tuskowi szyje buty i dlaczego jest to Grzegorz Schetyna?

Zdaniem Dariusza Lorantego „akcja wymsknęła się spod kontroli” (człowiek był otoczony i prowadzony prawdopodobnie przez trzy osoby) byli to funkcjonariusze + tzw. agent manewrowy + dwóch „jeleni”. By operacja zakończyła się sukcesem, trzeba sprowokować osobę do wypowiedzenia pewnych słów." Zdaniem Lorantego w sądzie utrzymają się wyłącznie zarzuty posiadania materiałów wybuchowych.

„Ten człowiek dał się nagrać i w rozmowie telefonicznej lub w rozmowie inscenizowanej odpowiedział prawdopodobnie na pytanie: jakby wysadzić sejm, to ile byłoby materiału potrzeba.”

„Ten facet powinien być wyłapany znacznie wcześniej i powinien być prowadzony tak jak był. Dlaczego nie został wyłapany, chociaż jest grupa ludzi która zajmuje się penetracją portali internetowych i wyłapywaniem takich osób? Oni zostali przerzuceni na inny odcinek [...]. Oni szukają tylko ksenofobów i antysemitów.” - kontynuował Dariusz Loranty.

„Człowiek nie dał się sprowokować. [...] On powinien wsiąść w samochód i przyjechać. Żeby był zamach, musi być on w fazie przygotowania lub planowania. I on nie zrobił tego.”

Odnosząc się do historii zamachów, emerytowany nadkomisarz powiedział „Między rokiem 1995 a 2005, gdy były wojny gangów, w Polsce było więcej zamachów z użyciem materiałów wybuchowych niż w całej Europie razem wziętej z Irlandią Północną i Bilbao dwukrotnie."

A analizując realne możliwości Loranty uznał, że byłoby to niemożliwe ze względów logistycznych i ze względu na koszty. Takie fakty nie mogłyby też ujść uwadze służb czy policji.
„Na pewno IRA nie posiada takiego zapasu [...]. 4 tony było wydmuchaną historią. [...] Gdyby powstała jakaś grupa terrorystyczna, to ona musi mieć przede wszystkim podłoże logistyczne. W Polsce są dwa środowiska, które są w stanie coś takiego zrobić, tylko nie mają takich tendencji. Gdyby Łukaszenko był prawdziwym terrorystą, to ma tutaj mniejszość przez którą może komunikować się, przekazywać i organizować, i mniejszość cygańska. [...] W tym czasie wyłapano na lotnisku bardzo dużo narkotyków przerzucanych w bardzo perfidny sposób, to było w jednym czasie.”

Szukając drugiego dna Loranty powiedział, że instytucją która będzie penetrowała internet nie będzie Agencja Bezpieczeństwa tylko Ministerstwo Cyfryzacji „i rzecz polega na odebraniu etatów, pieniędzy, całych systemów operacyjnych do wyłapywania treści internetowych. Tu jest ta walka podskórna.”

Pytano też o stopień wywoływania reakcji przez służby, o granicę między grą operacyjną, a „wrabianiem faceta”. Nieco prześmiewczo padło pytanie o premiera Tuska, który deklarował, że chciałby zabić sędziego Webba.

O sposobach motywowania opracowywanego człowieka: „Przychodzi osoba, która opowiada o swoich sukcesach, przychodzi osoba, która nas motywuje”. Czy był nim pan O. który nie został zatrzymany?

Dariusz Loranty mówił też o osobach na niejawnych etatach (tzw. „eNkach”), które przez wiele lat pracują w jakimś środowisku, w tym w instytucjach państwowych. „Na „Nce” w każdym urzędzie wojewódzkim jest co najmniej parę osób. Jestem to w stanie obronić. [...] Nikt nie pojawia się nagle i znikąd” Taką osobą zatrudnioną na „Nce” mógł być człowiek motywujący Brunona K.

Ryszard Makowski „Wolność słowa i krowa”



IMG_2532m

P1350324m

IMG_2569m

IMG_2533m

P1350325m


IMG_2592m

IMG_2618m

IMG_2608m

P1350359m

P1350347m

P1350353m

IMG_2556m

Relacja: Bernard, Margotte i Czarek

Leszek Żebrowski o Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ oraz filmie „Pokłosie”

IMG_2283m
„Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych to temat, jak zresztą wszystkie którymi się zajmuję, uważany za kontrowersyjny. Choć tu żadnych kontrowersji nie ma. Nie ma żadnych tajemnic. Brygada była jednak przez kilkadziesiąt lat symbolem hańby, zdrady narodowej, współpracy z Niemcami, wszystkiego co najgorsze. I tak jak NSZ był opluwany przez komunistów, Brygada była czymś jeszcze gorszym, najgorszym z najgorszych” – powiedział historyk Leszek Żebrowski podczas spotkania w Fundacji Republikańskiej.


„Płk Antoniego Szackiego ps. „Bohun”, dowódcę Brygady, próbowano postawić w jednym rzędzie ze zbrodniarzami niemieckimi. Otrzymał numer zbrodniarza wojennego; został postawiony w stan oskarżenia; wielokrotnie ponawiane były próby jego zabójstwa czy porwania. W związku z tym musiał wyemigrować do Ameryki. Natomiast cała sprawa montowana przeciw niemu, była wymierzona w Brygadę, w NSZ, a szerzej także w całe podziemie niepodległościowe, którego „Bohun” miał być symbolem” – mówił prelegent rozpoczynając swoje wystąpienie w wypełnionej po brzegi sali w FR.



Następnie powiedział o kluczowym z punktu widzenia badań dziejów Brygady, atakującym ją artykule w „Gazecie Wyborczej”, w którym zacytowano stalinowskiego funkcjonariusza twierdzącego, że w latach 1945-1948 dokumentował zbrodnie, jakich dopuścić się miała Brygada i sam „Bohun”.

„Zacząłem wtedy tego szukać i okazało się, że to jest. Część znajduje się w archiwum MSZ, część w Archiwum Akt Nowych. Te dokumenty pokazują w sposób niezbity jak przygotowywano takie akcje” – podkreślił Żebrowski i podał przykłady fabrykowania przez komunistyczny aparat dowodów rzekomych zbrodni Brygady.

IMG_2264m

„Płk „Bohuna” chciano postawić w rzędzie zbrodniarzy nazistowskich za rzekome organizowanie zabójstw Żydów na Kielecczyźnie. Byli przesłuchiwani Żydzi, którzy stracili bliskich. Protokoły ich przesłuchań miały być przesłane na Zachód jako dowody zbrodni Brygady Świętokrzyskiej. Te protokoły zachowały się w całości – tzn. nie tylko ostatnia ich wersja, ale wszystkie, jakie były. Najlepsza jest oczywiście pierwsza wersja” – zaakcentował historyk.

„Ci ludzie zeznają, co widzieli, co przeżyli, jak było. I mówią np. że w styczniu 1943 grupa osób narodowości żydowskiej w pewnej miejscowości na Kielecczyźnie została zamordowana przez partyzantów Gwardii Ludowej. Później śledczy zaczyna to drążyć. „Ale jak to GL, przecież to był NSZ!”. Światek na to: „No, ale to były miejscowe męty, Gwardia Ludowa”. W końcu jednak uległ pod presją śledczego i zgodził się, by wpisać NSZ jako sprawców. Pozostała jednak data: styczeń 1943. Ponad 1,5 roku przed powstaniem Brygady Świętokrzyskiej” – podkreślił Żebrowski.

„W tym zbiorze jest też korespondencja wewnętrzna z której wynika, że komuniści stwierdzili, iż mają taką dokumentację, że nie można jej wysłać na Zachód, bo to będzie kompromitacja władzy ludowej” – dodał, cytując fragment takiego pisma: „Tak się towarzysze nie da. Źle spreparowaliście dokumenty”.

„To na szczęście się zachowało, ale ile mamy spraw, w których zachowały się tylko ostateczne, już spreparowane wersje. Bardzo dużo. Teraz zaczynamy więc badania od początku” – powiedział prelegent.

IMG_2232m

W kolejnej części swojego wystąpienia mówił o źródłach dostępnych badaczom dziejów Brygady. Jak podkreślił, zachowały się dokumenty opisujące dzień po dniu działalność formacji m.in. rozkazy dzienne: „To zostało wywiezione przez Brygadę w 1945 roku. Znalazło się następnie w USA. W okolicach 2000 roku zostało przekazane do Fundacji Czynu Niepodległościowego w Krakowie”.

Żebrowski powiedział jednak, że nie zachowały się dokumenty z części operacyjnej. Jest jedynie kilkadziesiąt dokumentów z działalności zbrojnej – to, co szło w teren. Jest też trochę meldunków wywiadowczych.

„To co wiemy wystarczy jednak, aby Brygadę ocenić. Ona od początku walczyła na dwa fronty. Ideologia NSZ zakładała, że Polska ma dwóch wrogów. Nigdy nie było tak, że któryś wróg jest ważniejszy. Utrzymali tę linię do końca” – podkreślił prelegent.

„W 1940 roku ta taktyka była dyskutowana w artykułach pisanych przez Stanisława Piaseckiego. Pisał on, że naszą jedyną nadzieją jest to, że dojdzie do wojny pomiędzy naszymi okupantami. Piasecki przewidział, że wojna będzie trwała 5 lat, że stracimy elitę, ledwo tą wojnę przeżyjemy i zaznaczał, że najważniejszym celem jest ochrona substancji żywej narodu za wszelką cenę” – dodał.

Historyk podkreślił także, że w NSZ obowiązywał absolutny zakaz wykonywania akcji tam, gdzie straty mogą być większe, niż cele. Niemcy mordowali wówczas od 50 do 100 Polaków za jednego zabitego Niemca.

„Brygada Świętokrzyska powstała 11 sierpnia 1944 roku. Wtedy wyszedł pierwszy rozkaz płk „Bohuna” dotyczący objęcia dowództwa oddziałów partyzanckich. Dzień wcześniej wyszedł w tej sprawie dokument Rady Politycznej NSZ - Zachód” – mówił dalej Żebrowski.

„Według strategii NSZ w momencie wybuchu powstania powszechnego oddziały partyzanckie tej formacji mają iść na Zachód i zajmować tereny po Odrę i Nysę Łużycką. AK nie mogła tego zrobić, bo była związana ustaleniami z aliantami, a NSZ te ustalenia nie obowiązywały. Oni mieli iść i tworzyć fakty dokonane. W związku z tym wyruszyć miały trzy wielkie kolumny: pierwsza z Borów Tucholskich, druga z Kielecczyzny, a trzecia z południa Polski. Całe siły NSZ miały być ulokowane w tych kolumnach” - opowiadał gość FR.

„Prawdopodobnie było to uzgodnione miedzy AK i NSZ. Obie formacje nie rywalizowały. Jest dużo dokumentów świadczących o współpracy. To była współpraca praktyczna” – zaakcentował prelegent, przypominając, że sama Brygada Świętokrzyska współpracowała z radomskim, łódzkim i krakowskim okręgiem AK. 25 pułk piechoty AK mjr Rudolfa Majewskiego ps. „Leśnik” miał nawet wejść w skład Brygady. AK-owcy jednak nie zdążyli. Ruszył front, pułk pozostał, a mjr Majewski został aresztowany przez UB i stracił życie.

„W Brygadzie Świętokrzyskiej było 828 osób. Była to wielka jak na centralną Polskę jednostka partyzancka. Fenomenem Brygady jest utrzymanie takiego stanu przez długi okres czasu. Od początku do końca jest to jednostka, która rośnie w siłę i zdobywa uzbrojenie - głównie przez napady zbrojne na magazyny niemieckie” – podkreślił Żebrowski i opowiedział o działaniach, jakie poprzedzały powołanie Brygady.

P1350280_1

Jak mówił historyk, w lipcu 1944 dowództwo 204 pułku NSZ objął płk Stanisław Nakoniecznikoff ps. „Kmicic”, który działając wcześniej na wcielonym do Rzeszy terenie północnego Mazowsza stworzył silną strukturę NSZ, do której przechodzili masowo żołnierze AK. W okresie jego działań na Kielecczyźnie żołnierze, którzy weszli następnie w skład Brygady, zostali bardzo dobrze wyszkoleni i uzbrojeni.

„Od sierpnia 1944 Brygada Świętokrzyska walczy z Niemcami oraz bandami komunistycznymi i tzw. partyzantką sowiecką” – mówił dalej prelegent, przypominając, że działania wymierzone w komunistów były w okresie PRL szczególnie zakłamywane i miały być jednym z argumentów o „faszystowskim” charakterze Brygady. Podał w tym miejscu przykład wydarzeń, do jakich doszło 8 września 1944 roku w Rząbcu.

„Oddział Brygady Świętokrzyskiej wpadł tam w zasadzkę zastawioną przez partyzantów Armii Ludowej z Tadeuszem Grochalem „Tadkiem Białym” na czele. AL-owcy palili żywcem pojmanych żołnierzy NSZ. Jeden z nich uciekł i sprowadził posiłki. Doszło do walki. Po stronie komunistów był oddział AL „Tadka Białego” oraz kilkudziesięcioosobowe zgrupowanie „partyzantki sowieckiej”” – powiedział Żebrowski.

„Dopóki nie nastąpiło ujawnienie dokumentów, przez kilkadziesiąt lat trwała mitologia, że Brygada napadła na żołnierzy AL i Sowietów walczących Niemcami i ich pozabijała (Sowietów, bo AL-owcy uciekli), działając w niemieckim interesie” - podkreślał.

„Potem dowiedzieliśmy się, czym była „partyzantka sowiecka”. Wyglądała w ten sposób, że w lipcu 1944 cichociemni sowieccy zrzucani ze spadochronami na Kielecczyźnie w grupie 12 osób na czele z kapitanem NKGB Iwanem Iwanowiczem Karanajewem, mieli zrealizować zadanie stworzenia na tych ziemiach brygady sowieckiej. Nie mogli jednak przejmować kadr Armii Ludowej. Mieli za to namiary na Sowietów służących w jednostkach pomocniczych SS. Byli to tzw. „czarni”, których Niemcy używali do pacyfikacji wsi. Jak trzeba było jechać na wieś, bo nie oddała kontyngentów, to jechali z największą przyjemnością, gwałcili kobiety, zdobywali dobra, palili i mordowali. I taka grupa bolszewików ze służby niemieckiej została przez Sowietów zaanektowana. Oni współdziałali z „Tadkiem Białym”” – mówił dalej historyk.

„Po ucieczce partyzantów AL i odbiciu uwięzionych przez nich żołnierzy NSZ, ci Sowieci dostali się do niewoli. W NSZ nie bardzo wiedzieli, co z nimi zrobić. Oni w nocy podnieśli bunt i chcieli uciec. Doszło do strzelaniny, w której zginęło 4 NSZ-owców i 68 bolszewików” – kontynuował.

„W propagandzie PRL i III RP mówiono, że Brygada Świętokrzyska napadła na ludzi walczących z Niemcami, a oni pacyfikowali polskie wsie na niemieckie polecenie. To były te „walki bratobójcze”, które zarzucano NSZ” – podkreślał Żebrowski.

IMG_2240m

Prelegent podkreślał, że do dziś na Kielecczyźnie są fałszujące historię pomniki z napisami „W tym miejscu oddział AL stoczył krwawy, zwycięski bój z oddziałami niemieckimi i NSZ”. Mówił też o nieznanych szerzej powodach wielu starć pomiędzy Brygadą a AL.

„Na Ziemi Świętokrzyskiej AL terroryzowała ludność cywilną. Napadali na dwory i wsie. Masowo gwałcili młode dziewczyny. Słynął z tego np. Czesław Borecki ps. „Byk”, „Brzoza”, po wojnie wysoki rangą funkcjonariusz UB. Tacy ludzie łapani przez żołnierzy Brygady byli rozstrzeliwani. Do dziś mówi się, że to były działania na rzecz okupanta, wojna domowa w podziemiu. A to był wymiar sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego. Te bandziory nie mogły co noc rządzić w terenie” – zaakcentował historyk. Opowiadał także o swoich wspomnieniach z badań dotyczących stosunku cywilów do Brygady.

„W latach 90. jeździłem z kpt. Kołacińskim „Żbikiem” po wsiach, w których stacjonował. Pytałem takiego starszego człowieka, jak to było. I on powiedział - że tu różni chodzili, i AK, i BCh, i ludzie prosili, by zrobili porządek. Przedwojenni bandyci należący do AL napadali, mordowali, gwałcili i rabowali. Dopiero „Żbik” zrobił z nimi porządek. Tam gdzie były przypadki morderstw i gwałtów – sprawców rozstrzeliwano, a ci, co rabowali byli batożeni. Powiedziano im, że jeśli następnym razem cokolwiek w okolicy zginie, to NSZ-owcy wrócą i ich zabiją. Potem do końca wojny był tam spokój – przypominał prelegent. Następnie przeszedł do kwestii wymarszu Brygady na Zachód.

„W styczniu 1945 ruszył front. Naczelny Wódz gen. Sosnkowski wydał wówczas rozkaz mówiący o tym, że jednostki zwarte, których nie można rozformować, muszą przed frontem niemieckim przedostać się na Zachód, do Polskich Sił Zbrojnych. Rozkazy NSZ były następstwem tej decyzji. Z dużych jednostek tylko Brygada Świętokrzyska te rozkazy wykonała” – podkreślił Żebrowski.

„To, że Brygada szła na Zachód to nie był ewenement. W tamtym czasie przed bolszewikami ucieka między 1, a 2 mln ludzi – starowiercy z Rosji, Kozacy, Tatarzy, ludy kaukaskie, ludzie spod granicy fińskiej, „biali” Białorusini, Litwini, Łotysze” – zaakcentował.

„Początkowo Brygada, aby przedostać się przez front podjęła walkę z Niemcami. Nie było jednak możliwości przejścia w ten sposób. „Bohun” wydał więc rozkaz o stanie niewojowania z Niemcami, który miał pozwolić na swobodne przejście na Zachód” – mówił dalej historyk.

„Niemcy chcieli, aby Brygada wzięła udział w walce z Armią Czerwoną po niemieckiej stronie. Jako siła wojskowa się nie liczyła, ale chodziło o wymiar propagandowy. W ostatnich miesiącach wojny Niemcy całkowicie zmienili swoją retorykę. Pojawiły się ulotki mówiące, że bronią chrześcijańskiej Europy przed bolszewizmem. Zmiana ta przypominała propagandę sowiecką z 1941 roku, gdy w czasie zagrożenia niemieckiego Sowieci zaczęli odwoływać się do prawosławia” – przypominał Żebrowski.

IMG_2243m

„Brygada odmawia współpracy. Niemcy skierowali ją do Czech. Cały czas naciskali jednak na wysłanie grup dywersyjnych na front. Ostatecznie cztery grupy się tam udają. Zostają zrzucone z samolotów niemieckich” – mówił historyk, ale podkreślał, że NSZ-owcy zrobili to po to, by nawiązać łączność ze swoimi ludźmi znajdującymi się po drugiej stronie frontu i że żadna z wysłanych grup nie wykonała żadnego z niemieckich poleceń.

„Po wojnie dla komuny ta historia to był zarzut numer jeden. Nawet sądy Polski Ludowej nie były jednak w stanie znaleźć twardych dowodów na jakąkolwiek konkretną współpracę Brygady z Niemcami. W uzasadnieniach wyroków wydawanych na żołnierzy Brygady wskazywano ich działalność w interesie niemieckim oraz rządu RP na uchodźstwie, chociaż te interesy były całkowicie sprzeczne – mówił i podał przykład, z którego z kolei wytłumaczyć powinni się ci, którzy do dziś wysuwają wobec Brygady zarzuty rzekomej kolaboracji.

„Ulica Poznańska, 1944 rok. Miała wówczas miejsce wspólna akcja Abwehry, NKWD i wywiadu AL przeciw archiwum Delegatury Rządu RP na Kraj. 7 osób z Delegatury zamordowano. W akcji wzięli udział m.in. późniejszy PRL-owski generał Jerzy Fonkowicz i Wincenty Romanowski – po wojnie pułkownik śledczy Informacji Wojskowej, a także szwagier marszałka Żymierskiego. Archiwum składało się z dwóch części – antyniemieckiej oraz antykomunistycznej. Niemcy zabrali swoją część, a resztę Marian Spychalski wywiózł potem samolotem do Moskwy” – przypominał Żebrowski, wracając następnie do dalszych losów Brygady Świętokrzyskiej.

„W kwietniu 1945 roku Brygada rusza z Rozstani w Czechach. W pewnym momencie znaleźli się blisko amerykańskich wojsk gen. Pattona, z którymi nawiązali kontakt. Amerykanie zapewnili Brygadzie status jednostki alianckiej i dali dyspozycję, by brać do niewoli niemieckich oficerów. NSZ-owcy pojmowali kilku niemieckich generałów. – mówił dalej historyk.

„Czeskie podziemie prosiło wówczas o pomoc w związku z obozem koncentracyjnym dla kobiet w Holiszowie. Tam było ok. 800 młodych kobiet - Żydówek, Polek, Francuzek, Rosjanek. Te kobiety były zamknięte w barakach, przygotowanych przez Niemców do podpalenia na wypadek amerykańskiego ataku. Więźniarki miały być spalone żywcem. Obóz został zdobyty przez żołnierzy Brygady, a kobiety uwolniono. Zachowały się przepiękne zdjęcia tych wyzwolonych kobiet z NSZ-owcami. Wiele z nich haftowało potem w podzięce dla „Bohuna” serca z napisami po francusku, żydowsku. Kilkaset z nich było następnie odprowadzonych przez Brygadę aż do Amerykanów” – powiedział.

„Do Amerykanów Brygada doszła 6 maja 1945 roku. Gen. Patton zagwarantował jej żołnierzom, że nie odda ich bolszewikom. Przyjechała bowiem komunistyczna misja żądająca wydania Brygady jako rzekomych zbrodniarzy wojennych” – dodał Żebrowski.

„Patton odpowiedział im jednak, że to są nasi sojusznicy i ich nie wydamy. Wypędził bolszewików i UB-ków. Gdyby było więcej takich Amerykanów, to powojenna Europa wyglądałaby inaczej” – zaakcentował.

IMG_2258m

Jak mówił dalej historyk, 14 maja defiladę Brygady Świętokrzyskiej przyjął przedstawiciel gen. Andersa, ppłk Mazurkiewicz. A w wygłoszonym wówczas przemówieniu dziękował jej żołnierzom, podkreślając wielkie uznanie dla ich walki. Grupy żołnierzy Brygady przedostały się następnie do gen. Andersa. Anglicy nie zgodzili się jednak na przemieszczenie całej Brygady do Włoch, nie chcąc wzmacniać polskiego wojska podległego rządowi RP na uchodźstwie.

„Dzieje Brygady Świętokrzyskiej są tym epizodem w dziejach polskiej konspiracji, który absolutnie nie przynosi nam wstydu” – powiedział na zakończenie tej części swojego wystąpienia Leszek Żebrowski.

W czasie dyskusji z publicznością dotyczącej Brygady, prelegent m.in. porównywał obrzęd składania przysięgi przez żołnierzy NSZ i Armii Ludowej, mówił o tajemniczym kpt. „Tomie”, którego prawdziwa tożsamość do dziś pozostaje zagadką oraz odniósł się do kwestii udziału w Narodowych Siłach Zbrojnych żołnierzy pochodzenia żydowskiego.



„Nie znam innej niż NSZ polskiej konspiracji, w której Żydzi byliby na stanowiskach dowódczych” – stwierdził w tej części spotkania Leszek Żebrowski i podał klika mało znanych przypadków z historii polsko-żydowskich relacji okresu wojny i powojennego z NSZ w tle.

„Komendantem powiatu Sokołów Podlaski NSZ był mjr Stanisław Ostwind-Zuzga, polski Żyd, polski patriota. W grudniu 1944 aresztuje go NKWD. Kiedy został zidentyfikowany jako „czysty Żyd”, komuniści zaproponowali mu współpracę - przejście na stronę sowiecką z zachowaniem stopnia oficerskiego. Odmówił, stwierdzając, że jest polskim oficerem, że złożył przysięgę w Narodowych Siłach Zbrojnych i od niej nie odstąpi. Bili go, tłukli, został ostatecznie skazany na karę śmierci i w styczniu 1945 roku go zamordowano” – powiedział prelegent.

„Innym ciekawym przypadkiem jest Feliks Pisarewski, przedwojenny bokser klubu Makabi, podporucznik rezerwy WP, więzień Pawiaka. 20 października 1942 roku przedwojenni ONR-owcy odbili go z transportu z Pawiaka do Al. Szucha na rogu Pięknej (wówczas Piusa) i Marszałkowskiej. Akcji tej dokonał oddział kpt. Zacharewicza „Zawadzkiego”. Była to pierwsza akcja odbicia więźniów w Warszawie, dokonana w apogeum okupacji” – podkreślał.

„Pisarewski wstąpił potem do NSZ. Przyjaźnił się z kpt. Andrzejem Komorowskim, szefem Służby Cywilnej Narodu w Warszawie, bratankiem Tadeusza Komorowskiego „Bora”. Pisarewski dostał przydział do komendy okręgu Warszawa nr 1 jako oficer do specjalnych zleceń. Jego wolą było organizowanie pomocy dla więźniów Pawiaka. Jako, że był obrzezany, nie mógł bezpiecznie poruszać się po Warszawie. Dlatego też, na jego prośbę, koledzy z ONR załatwili mu operację maskującą. Po latach Pisarewski napisał książkę „Orły i reszki”, w której opisał swoje wspomnienia – zaakcentował Żebrowski.

IMG_2207m

„W oddziale kpt. „Żbika” był żydowski lekarz, Julian Kamiński, który po wojnie pisał oświadczenia dla żołnierzy NSZ skazywanych na kary śmierci, o tym, że pomagali mu w czasie okupacji. I to ratowało im życie. Jak ktoś pomagał Żydom w czasie wojny, nie było kary śmierci, a zamiast 15 lat więzienia było 5 lat” – przypominał prelegent, wymieniając wiele takich przypadków.

„Julian Tuwim uratował w taki sposób prawnuka Cypriana Kamila Norwida, porucznika NSZ Kozarzewskiego. Łączniczka Brygady Świętokrzyskiej sądzona po wojnie w Katowicach dostała dożywocie. Gdy jej koleżanka Żydówka złożyła oświadczenie, że ją uratowała w czasie wojny, karę złagodzono do 7 lat. Komenda okręgu Częstochowa NSZ, sądzona w 1956 roku w „Stalinogrodzie”: jest kara śmierci dla komendanta okręgu. I wychodzą świadectwa pomocy Żydom. Nastąpiło zmniejszenie wyroku. Komendant przeżył, ale był tak katowany, że stracił zdrowie psychicznie” – kontynuował historyk.

„Por. Jerzy Karwowski szef pogotowia akcji specjalnej okręgu Bałtyk NZW, przedtem w oddziale kpt. Antoniego Kozłowskiego „Białego” w swoim gospodarstwie uratował ok. 40 Żydów. Po wojnie dostał 5 kar śmierci. Dzięki żydowskim oświadczeniom przeżył” – mówił dalej Żebrowski.

„To są historie polsko-żydowskie inne niż u Grossów. Takie historie powinniśmy wydobywać. Ja mam co najmniej kilkadziesiąt świadectw żydowskich mówiących o tym, że żołnierze NSZ ratują Żydów – i to często po kilkadziesiąt osób. Oni nie występowali później o dyplomy. Robili to bezinteresownie. Nie za pieniądze czy dla dyplomów” – zaznaczył.

„Niech pokaże teraz Miller, ile GL uratowała Żydów?! A ich świadectwa w drugą stronę są przerażające. Dowódca brygady GL na Ziemi Kieleckiej napisał w 1945 w życiorysie „Ślad naszej brygady był znaczony trupami kobiet i dzieci żydowskich”. Kpt. Flis ps. „Maksym”, dowódca brygady lubelskiej GL napisał „Wstąpiłem do formacji, w której miałem się bić z Niemcami, a zajmowaliśmy się mordowaniem AK-owców, NSZ-owców i Żydów – cytował historyk.

„Władysław Sobczyński-Spychaj, człowiek NKWD, po wojnie szef WUBP w Rzeszowie, później oddelegowany do Kielc przed „pogromem kieleckim”, w czerwcu, lipcu i sierpniu 1944 był odpowiedzialny za pogromy na Żydach. Po kilkudziesięciu Żydów ginęło w czasie akcji. Kazał się kobietom i dzieciom wcześniej rozbierać, żeby ubrania nie były pokrwawione” – mówił dalej Żebrowski.

„Co najmniej 200 Żydów zamordowało zgrupowanie Korczyńskiego na Lubelszczyźnie. W tym kobiety i dzieci. Dalej, operacja „Hotel Polski” w Warszawie. Najbogatsi Żydzi z Warszawy, ukrywający się przed Niemcami, dostawali gwarancje bezpieczeństwa, że zostaną za duże pieniądze przerzuceni na południe Francji. Pierwsze transporty faktycznie tam trafiły. Późniejsze skończyły w Auschwitz, a pieniądze zostały. W tej akcji współdziałał Bogusław Hrynkiewicz – oficer wywiadu NKWD w Warszawie, po wojnie pułkownik Ludowego Wojska Polskiego wraz z żoną. Kilka lat temu zmarł nieniepokojony przez nikogo. IPN prowadził śledztwo w tej sprawie. Dałem prokuratorowi namiary na wszystkie materiały dotyczące udziału komuny w zamordowaniu tych Żydów. Hrynkiewiczowie nie zostali nawet nigdy przesłuchani” – podkreślał.

„W tym wymiarze gruba kreska to nie tylko nietykalność dla sprawców zbrodni na Polakach, ale także dla zbrodni na Żydach” – dodał Żebrowski.

„Po 1945 roku były procesy żołnierzy AK i NSZ pod zarzutem mordowania Żydów. I równolegle prowadzono tajne postępowania prokuratorskie w tych samych sprawach, ale ze sprawcami z GL. Te śledztwa oczywiście były potem umarzane. A faktyczni sprawcy tych zbrodni zostawali potem sędziami, prokuratorami, generałami, ambasadorami….” – zaakcentował.

W kolejnej części spotkania, Leszek Żebrowski odniósł się do promowanego w ostatnim czasie przez główne media filmu „Pokłosie”.


IMG_2262m

„Byłem na pierwszym seansie w kinie Promenada. Osób na sali trzy, ze mną włącznie. Na filmie wytrzymałem do końca. Pomijając treść filmu, to jest tak denne, tak płaskie, że płaskostopie przy tym to jest fajnie zbudowana noga” – powiedział historyk, podkreślając, że film obejrzał w celu napisania recenzji dla „Naszego Dziennika”. Żebrowski przypomniał, że film ma być oparty na kanwie sprawy Jedwabnego. W związku z tym krótko powrócił do tej kwestii, podkreślając jak bardzo zmanipulowano narrację medialną na jej temat.

„Podstawą każdego śledztwa w takich sprawach jest ustalenie liczby ofiar i sposób zadania śmierci. Tu nie mamy ani prawdziwej liczby osób, ani wyjaśnienia przyczyny ich śmierci” - podkreślał.

„W czerwcu 1941 w spisie sowieckim Żydów w Jedwabnem jest 472, a liczba ta zmalała jeszcze, ponieważ część z nich uciekła z bolszewikami. Polacy mieli zaś spalić w stodole 1600 Żydów. Innym ważnym wątkiem jest kwestia tego, jak doszło do samego spalenia. Prof. Iwo Cyprian Pogonowski zlecił strażakom amerykańskim, żeby zbadali jak taka stodoła może zapłonąć. Amerykanie stwierdzili, że potrzeba było 200 litrów benzyny, a tam miało być jedynie 7 litrów nafty. Benzyna musiała więc zostać przywieziona. Według oficjalnej wersji Niemców tam jednak nie było. Naziści jacyś czasami przyjeżdżali, ale Niemcy nie” – streszczał głośną przed kilkunastoma latami sprawę.

„Śledztwo w tej sprawie było skandaliczne, robione po łebkach. Tak jak inne sprawy toczą się latami, tak tu szybko zamknięto dochodzenie. Ekshumację ofiar przerwano w momencie ustalenia, że w ciałach były kule” – dodał.

Historyk przypomniał też, że nigdy w sprawie zbrodni w Jedwabnem nie został przesłuchany niemiecki dowódca, który był na miejscu, a który już wcześniej dopuszczał się mordów na Żydach, że w śledztwie brano pod uwagę zeznania osób urodzonych już po wojnie, które opierały się o relacje osób trzecich, a odrzucano zeznania ludzi, którzy pamiętali tamte zdarzenia, że w miejscach, w których Polacy mieli zakopywać rzekomo poćwiartowanych przez nich Żydów nie odnaleziono żadnych ciał. Żebrowski podkreślił też, że w dniu zbrodni więcej Żydów znajdujących się w miasteczku przeżyło dzięki polskiej pomocy, niż faktycznie zginęło w pogromie. Polacy w swej większości wykazali więc postawę dokładnie odwrotną do tej, jaką im się zarzuca.

Prelegent odniósł się także do promowanej przez Annę Bikont z „Gazety Wyborczej” wersji mówiącej o represjach, jakich ze strony lokalnej społeczności miały doświadczyć dwie osoby, które rzekomo „wbrew woli większości” uratowały pojedynczych Żydów. Bikont pomija jednak to, że obie te osoby były z własnej inicjatywy współpracownikami UB, a w wyniku ich donosów bezpieka aresztowała kilkudziesięciu żołnierzy AK i NSZ. I to właśnie te donosy, a nie pomoc Żydom były, zdaniem gościa FR przyczyną agresji sąsiadów przeciwko tym ludziom.

Wracając do oceny samego filmu, historyk podkreślił, że przesłanie „Pokłosia” jest oparte o książki Jana Tomasza Grossa. A, jak przypominał Żebrowski, Gross m.in. myli świadków oraz cytuje fragmenty źródeł sprzeczne z własnymi tezami i w ogóle się do nich nie odnosi.

„Pierwszy dokument powojenny, który mówi o Jedwabnem to jest list Całki Migdał z Urugwaju. U Grossa Całka Migdał to jest kobieta. A to jest Calel Kahil Migdal, mężczyzna” – podkreślił prelegent.

„Film jest obrzydliwy w wymowie politycznej i moralnej” – podsumował obraz Pasikowskiego Leszek Żebrowski. Na zakończenie spotkania przypomniał także, że jeżeli już ktoś podnosi ciemne strony relacji polsko-żydowskich z okresu II wojny światowej, to należałoby także wspomnieć o udokumentowanych przypadkach mordów na Polakach, których dopuszczali się żydowscy partyzanci. Sprawy zbrodni w Koniuchach, Nalibokach, Świńskiej Woli, Rykach czy Brzezicy nie zostały jednak nigdy do końca wyjaśnione przez organy ścigania.




IMG_2216m

IMG_2203m

IMG_2276m

IMG_2252m

P1350262_1

IMG_2268m

Więcej relacji: http://blogpress.pl/blogpress

Relacja: Piotr Mazurek (tekst), Bernard (film i zdjęcia), Margotte (zdjęcia).