środa, 28 listopada 2012

Polska jest dla nas niezwykle ważna

Zło od wieków próbuje nas zniszczyć, spowodować odwrócenie się od ideałów, ale jak dowodzi nasza historia, po bohaterach, którzy zginęli, przychodzą następni, podejmując ich działania. Omówienie książki Joanny Lichockiej - "Przebudzenie".

Nakładem Wydawnictwa M ukazała się książka „Przebudzenie”. To zapis rozmów, jakie Joanna Lichocka przeprowadziła z uczestnikami marszów pamięci, które odbywają się na Krakowskim Przedmieściu dziesiątego każdego miesiąca. Rozmówcy Lichockiej opowiadają o swoich reakcjach, gdy dowiedzieli się o śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dziewięćdziesięciu pięciu innych osób w Smoleńsku, mówią dlaczego tak ważne było dla nich przyjście pod Pałac Prezydencki zaraz po tragedii a później uczestnictwo w marszach pamięci, dzielą się diagnozami politycznymi. Mówią o wspólnocie jaka wytworzyła się w tych trudnych dla narodu chwilach – o Polakach, którzy nagle się obudzili.

Gołębie zasypiają przed zmierzchem

Anita Czerwińska, szefowa Warszawskiego Klubu „Gazety Polskiej”, która organizuje marsze, mówi, że zaraz po pierwszym szoku wywołanym informacją o katastrofie i chwilach niedowierzania, miała poczucie, że do katastrofy przyczyniła się ekipa rządząca, że to dyskredytowanie, deprecjonowanie i upokarzanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego przyczyniło się do katastrofy: „Pomyślałam, że to co się działo w związku z przygotowaniem wizyty Prezydenta w Katyniu musiało doprowadzić do takiego końca”. O pierwszych godzinach i dniach po katastrofie mówi, że „pokazaliśmy wtedy, że jesteśmy zjednoczonym narodem”, bo tam przyszli nie tylko zwolennicy Lecha Kaczyńskiego, na Krakowskim byli ludzie o różnych poglądach i chcieli okazać mu szacunek a jednocześnie wyrazić sprzeciw wobec dezinformacji, manipulacji i nagonki na tego prezydenta.

Czerwińska opowiada o pierwszym marszu, który odbył się już miesiąc po katastrofie, jeszcze spod kościoła ojców kapucynów na Miodowej na plac Teatralny, dając początek comiesięcznym mszom za ofiary katastrofy i odbywających się po nich marszom pamięci. Czerwińska przypomniała, że Jarosław Kaczyński nie uczestniczył w pierwszych marszach, dołączył dopiero po kilku miesiącach na zaproszenie organizatorów. W relacji Anity Czerwińskiej znalazły się opisy wydarzeń pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim, które łączyły się z pierwszymi marszami pamięci. Czerwińska mówiła jak ważne jest comiesięczne uroczyste przypominanie o ofiarach katastrofy, szczególnie w kontekście gaszenia pamięci po nich przez ekipę rządzącą stolicą i krajem. Marsze są dla Czerwińskiej upinaniem się o godność tych, którzy zginęli oraz dopominaniem się prawdy o katastrofie, bo organy państwowe nie zachowywały i nie zachowują się właściwie w tej sprawie. „Jesteśmy tą wspólnotą 10 kwietnia od początku. Ludzie tego potrzebują, chcą być razem i chcą oddać hołd prezydentowi i wszystkim, którzy zginęli w katastrofie – mówi szefowa Warszawskiego Klubu „GP”.

Wolny strzelec

Dla Daniela Górnickiego, studenta UKSW i harcerza ZHR, comiesięczne msze w katedrze za ofiary katastrofy smoleńskiej, na których jest zawsze w mundurze i czyta intencje, to msze za ojczyznę. Jak mówi „skojarzenie z mszami ks. Jerzego Popiełuszki z czasów PRL-u jest dla mnie oczywiste. Bardzo dużo osób to podobieństwo czuje”. Górnicki mówi o głównym podobieństwie, czyli o trosce o ojczyznę, zarówno podczas samej mszy, jak i podczas następującego po niej marszu. A te wydarzenia, głównie modlitewne, pozwalają zdaniem Górnickiego poczuć się częścią wspólnoty poglądów i wyrazić nadzieję na lepszą przyszłość, uczciwe rządy i na wyjaśnienie śmierci prezydenta i całej delegacji do Katynia. „Polska mnie obchodzi. O to głównie chodzi w miesięcznicach. Wychodzimy na Krakowskie Przedmieście, żeby nas zobaczyli, że to jest tłum ludzi” – mówi Daniel Górnicki. Dodaje, że wciąż trzeba pokazywać, że nie zapomnieliśmy, że gdy giną nasi rodacy, to chcemy wiedzieć dlaczego i nie wolno odpuszczać tej sprawy.

Opowiada o dniach żałoby narodowej, w których dyżurował przed Pałacem Prezydenckim, pomagając tym, którzy przyszli oddać hołd prezydentowi Kaczyńskiemu i innym ofiarom katastrofy. Dzieli się także swoimi spostrzeżeniami odnośnie rówieśników, którzy jego zdaniem na ogół krytykują postawy patriotyczne lub są wobec nich obojętni, bo to nie jest w modzie lub wręcz rechoczą na wzmiankę o Smoleńsku. Jedyne co się dla młodych liczy, to to, aby w kraju było gospodarczo dobrze, ale już szczegóły nie mają znaczenia.

„W sprawie Smoleńska nie wszystko jest jasne. Na pewno mamy do czynienia z niechęcią wyjaśnienia śmierci prezydenta i towarzyszących mu osób” – zauważa Górnicki. Widzi rolę mediów w rozpętaniu nagonki na uczestników marszów: „Dla mnie to był szok, że można używać tak mocnych słów, nazywać dobro złem, zupełnie w oderwaniu od racjonalnej, uczciwej oceny. Kierujemy się troską o państwo, nie nienawiścią.” Mówi, że buntuje się przeciw temu, że sprawę zbadania katastrofy oddano Rosjanom, nazywa to wprost zdradą. Konkluduje, że zwykli Polacy, choć mają różne poglądy, nie są z jakichś obcych sobie plemion a podział i zajadłość wprowadzają media.

W prawo – na Krakowskie Przedmieście

Marek Głowacki, w latach 80. członek „Grup Oporu”, obecnie dyrektor w jednej z firm produkcyjnych, przypomina przyjazną atmosferę jaka panowała na Krakowskim Przedmieściu po katastrofie: „Ludzie, często zupełnie sobie nieznani, rozmawiali, wymieniali się informacjami, wrażeniami, refleksjami”. Głowackiemu kojarzyło się to z tłumami podczas przyjazdu papieża w 1979 roku, kiedy, jak mówi: „ludzie też z różnych miejsc spotkali się, zobaczyli, ilu ich jest, i poczuli się razem we wspólnocie, którą coś łączy”. Jego zdaniem pod pałac przychodziło tak wiele osób, bo ten oczerniany i opluwany prezydent był „człowiekiem niezwykłym”, który „wbrew olbrzymim siłom, które go chciały zwalczyć, bił się o Polskę i jej interesy” . Właśnie na Krakowskim Przedmieściu ludzie uświadamiali sobie, że ich okłamywano, że wizerunek prezydenta przedstawiany w mediach był nieprawdziwy. Dlatego wracali, żeby ze sobą rozmawiać. „To była atmosfera spotkań wolnych Polaków, którzy swobodnie ze sobą rozmawiają i są dla siebie życzliwi” – podsumowuje Głowacki.

Jako częsty bywalec tych spotkań, opisuje jak później metodycznie tę atmosferę i wspólnotę niszczono. Przyjazne spotkania zamieniły się w „obronę krzyża”, w których to wydarzeniach Głowacki również uczestniczył i przekonał się, jak kłamliwe były relacje telewizyjne. Na własne oczy zobaczył tzw. „młodych wykształconych z wielkich miast”, którzy okazali się podjudzoną przez polityków hordą prymitywów, pokazujących satanistyczne gesty, odrzucającymi wszelkie zasady i naszą kulturę. „To było świadome rozniecanie konfliktu politycznego przez stronę rządzącą. Ludzie marni, niemający zahamowań zaczęli się popisywać” – mówi, dodając, że działo się to za przyzwoleniem polityków i wiodących mediów. Aby podczas mszy czy marszu nie narażać modlących się na takie ekscesy jak przed pałacem, zaangażował się wraz z innymi członkami Grup Oporu w służbę porządkową. Na szczęście jak mówi, podczas tych wielotysięcznych demonstracji, „przeciwników krzyża” praktycznie nie ma, więc zadaniem służby porządkowej jest organizacja sprawnego przemarszu.

Głowacki mówi, że na comiesięczne uroczystości chodzi z jednej strony po to, aby oddać się modlitwie, pobyć wśród ludzi o podobnych poglądach i pokazać, że pamięta o tych, którzy zginęli w Smoleńsku, z drugiej – sprzeciwić się zalewowi kłamstwa z mediów i obecnej rzeczywistości politycznej. Chce dać wyraz także temu, aby na Krakowskim Przedmieściu powstał pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej, którego odmowę powstania uważa za cyniczną decyzję polityczną, porównując ją do powstrzymywania budowy kościołów przez komunistyczne władze w PRL-u.

Tłum biało-czerwony

Anna Ornatowska-Magierowska, nauczycielka języka angielskiego, wspomina rzekę zniczy pod Pałacem Prezydenckim, gdzie spontanicznie wraz z całą rodziną pojechała w dzień katastrofy. „Światła tworzyły nastrój zupełnie nieziemski, ale dawały też nadzieję, że ci, którzy zginęli, nie umarli do końca. Mieliśmy poczucie, że choć spadło na nas wielkie, niespodziewane nieszczęście, nie jesteśmy sami”. Nauczycielka mówi, że wiele osób dopiero po 10 kwietnie odkryło, jaką Kaczyńscy byli świetną parą, bo wcześniej nie pokazywano „jakim byli kochającym się, dobrym małżeństwem, tak po ludzku, poza polityką”, „jakimi byli przyzwoitymi ludźmi”. Zaznaczyła, że świadomie i skutecznie ukrywano to, jaki prezydent był naprawdę, a potem bardzo szybko kulturalny i godny ton mówienia o Lechu Kaczyńskim się skończył i powrócono na dawne tory, co tym bardziej było smutne i bolące.

Ornatowska-Magierowska przyznała się, że choć to nie jej wina, to czuje wstyd z tego powodu jak prezydent był przedstawiany Polakom. Czuje też wyrzuty sumienia, że może wśród znajomych nie broniła krytykowanego prezydenta skuteczniej. Jej zdaniem państwo polskie skompromitowało się na arenie międzynarodowej tym, że nie było w stanie zapewnić prezydentowi bezpiecznego lotu. Zwróciła uwagę, że jedność narodową po katastrofie psuto już w momencie, gdy kilkadziesiąt osób zaprotestowało przeciwko pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu, co zostało mocno nagłośnione przez media.

Stałymi intencjami podczas comiesięcznych mszy św. w katedrze jest modlitwa za ofiary katastrofy, ich rodziny oraz za ojczyznę. Zdaniem Ornatowskiej-Magierowskiej powinniśmy się modlić za ojczyznę, bo „straciliśmy prezydenta ale też dlatego, że choć jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, to nikt nam tego nie dał na zawsze i nie wiadomo co będzie w przyszłości”. O swoich motywach przychodzenia na miesięcznice mówi: „Przychodzimy modlić się za dusze zmarłych. Przychodzimy też dlatego, że każda z tych mszy jest jednocześnie mszą za Polskę. Modlimy się za Jarosława Kaczyńskiego, bo znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji życiowej. Modlimy się też za inne rodziny ofiar. To nie jest żadna mitologia, żadna >religia smoleńska<, to jest po prostu zwykła ludzka przyzwoitość”. Drugi z prawej strony Andrzej Olszewski, ekonomista, w latach 80. działał w NZS i strukturach Solidarności Walczącej. Do 10 kwietnia 2010 był w politycznym uśpieniu, uczestnicząc jedynie w wyborach, w 2005 podzielił jeszcze głosy pomiędzy PO i PiS, głosując na Platformę Obywatelską do parlamentu oraz na Lecha Kaczyńskiego. Po katastrofie uznał, że należy wrócić do aktywności, bo tego wymaga sytuacja: „Gdy w czasie pokoju ginie 96 osób najważniejszych osób w państwie, mających w większości poglądy zbieżne z moimi, powstaje dziura, którą ktoś musi wypełnić. Muszą się znaleźć ludzie, którzy będą starali się podejmować działania pozostawione przez tamtych, tak jak potrafią, na ile mogą, swoją skromną osobą i swoimi możliwościami. Wtedy przyszło do mnie przekonanie, że należy zająć się działalnością społeczną i wrócić do działań, które były moim udziałem w latach 80., w okresie PRL-u jeszcze. Trzeba podjąć wysiłek i starania, żeby zmienić Polskę.”

Olszewski zwrócił uwagę, że Krakowskie Przedmieście i katedra św. Jana to miejsca, gdzie w ważnych chwilach Polacy gromadzili się do różnego rodzaju przemarszów już w czasach powstania kościuszkowskiego, także w czasie stanu wojennego. Uczestnictwo w comiesięcznych marszach na Krakowskim Przedmieściu jest dla Olszewskiego, oprócz wymiaru religijnego, protestem przeciwko temu, że „rząd przed katastrofą i po niej prowadził grę, i że Polska została praktycznie pozbawiona możliwości zbadania przyczyn tej katastrofy”. Mówi, że ta sprawa nie może być zapomniana i że będzie przychodził tak długo, aż ta katastrofa nie zostanie uczciwie wyjaśniona. Olszewski przypomniał katastrofę Iła-62 w Lesie Kabackim w latach 80., kiedy Rosjanie też próbowali obwinić pilotów, ale mimo ogromnej zależności wobec ZSRR, polscy specjaliści potrafili się sprzeciwić tej narracji i wykazali, że przyczyną katastrofy była usterka silnika. Ironicznie zauważa, że „mamy doświadczenie, że teza o winie pilotów jest stawiana w przypadku każdej katastrofy na rosyjskim sprzęcie w tej części Europy, bo rosyjski sprzęt się nie psuje i nie ma wad technicznych”.

Kiedy uczestnicy uroczystości 10. każdego miesiąca śpiewają „Boże coś Polskę”, Olszewski przyznaje, że tak jak wielu śpiewa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Jego zdaniem wynika to z poczucia braku wolności, braku reprezentacji w mediach i pozbawienia przez władzę ludzi o prawicowych poglądach wpływu na wydarzenia w kraju. Jest także wynikiem poczucia niesuwerenności Polski w kontekście badania przyczyn katastrofy, akceptowanym przez obecne władze. Andrzej Olszewski oczekuje uczciwego zbadania katastrofy przez polskich specjalistów z ewentualną pomocą międzynarodowej komisji.

Podziemne państwo

Wojciech Wencel dzieli się z czytelnikami metafizycznymi przeżyciami, jakich doznawał po katastrofie w Smoleńsku. Poeta mówi, że odczuwał wręcz „metafizyczne zło”, które zatryumfowało w Smoleńsku, unicestwiając tych, którzy jak Lech Kaczyński, Anna Walentynowicz, czy Janusz Kurtyka „całym swoim życiem próbowali świadczyć o duchowej ciągłości, wielkości Polaków”, „wsłuchiwali się w myśli, idee czy też prozaiczne potrzeby narodu”, „byli wyrazicielami wspólnoty” i tej wspólnocie służyli. Katastrofa nie była dla poety w pierwszym momencie szokiem, była konsekwencją wcześniejszych działań – wyśmiewania i wyszydzania, uśmiercania cywilnego tych ludzi. W ocenie poety politycy obozu rządzącego przy współudziale zaprzyjaźnionych dziennikarzy i celebrytów unicestwiali Lecha Kaczyńskiego, „ziali w jego stronę jadem” za to tylko, że starał się realizować polską rację stanu.

Wencel zauważa, że zło od wieków próbuje nas zniszczyć, spowodować odwrócenie się od ideałów, ale jak dowodzi nasza historia, po bohaterach, którzy zginęli, przychodzą następni, podejmując ich działania. Właśnie tacy, którzy budują ciągłość z przeszłymi pokoleniami, przychodzą na marsze pamięci. To zdaniem poety przesiąknięta duchem polskości „podziemna rzeka, która wypływa na powierzchnię” w ważnych historycznie momentach. Dla takich ludzi Polska nie jest tylko „bezrefleksyjnym miejscem do mieszkania”, choć wielu innych tak ją traktuje. Poeta mówi, że nie jest zwolennikiem zasady: „dobry Polak, to martwy Polak”, chciałby „abyśmy mieli inną historię, w której nie ma tylu krzyży”, ale niestety losy Polski są naznaczone określonym kontekstem geograficznym i historycznym i „nie możemy udawać, że żyjemy gdzie indziej”.

Polska w opinii Wojciecha Wencla tak naprawdę nie oddzieliła się od komunizmu i wciąż jest rozrywana przez grupy interesów sięgające korzeniami dawnego reżimu, dla których „ideologię stanowi kolesiostwo, przykrywane propagandową grą, politycznym PR-em”. Zdaniem poety tak jednak być nie musi i „powinniśmy bić się, aby odzyskać Polskę dla wspólnoty”. I właśnie marsze pamięci są świadectwem tego, że ta walka się toczy, że spadkobiercy tradycji niepodległościowej nie pogrążyli się w letargu, że Polska jest niezwykle ważna.

Recenzja: Czarek Czerwiński

"Przebudzenie" można nabyć m.in. w księgarni internetowej Wydawcy:
http://www.ksiegarniakatolicka.pl/przebudzenie-p-1759.html