środa, 28 listopada 2012

Chciałem pokazać skalę przemysłu pogardy

PPKmiecik - Określenie „przemysł pogardy” sygnalizuje wyraźnie, że chodzi o zjawisko zorganizowane, masowe, wielopłaszczyznowe. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego odbywało się przecież nie tylko w kręgu polityki, lecz równolegle w sprzężonych z nią mediach, wśród „autorytetów”, artystów, celebrytów, w popkulturze, a nawet w reklamie - mówi Sławomir Kmiecik, autor książki "Przemysł Pogardy", którą Blogpress.pl objął swoim patronatem. Kmiecik

I część rozmowy ze Sławomirem Kmiecikiem, autorem pierwszej na rynku książki opowiadającej o tym, jak elity polityczne i medialne ze śmiechu uczyniły narzędzie bezwzględnej walki z Lechem Kaczyńskim.

Napisał Pan książkę „Przemysł pogardy. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego w latach 2005-2010 oraz po jego śmierci”. Tytuł wymowny...

– Ale oddający istotę rzeczy. Chciałem, aby tytuł był sugestywny i jednoznaczny, bo ze zjawiskiem, które udokumentowałem w książce jest trochę tak, jak z funduszami unijnymi w najnowszej kampanii promocyjnej, gdzie mówi się o pieniądzach z UE: „każdy korzysta, nie każdy widzi”. Otóż z niszczeniem wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego też zetknął się każdy Polak, ale nie każdy to dostrzegł. Mechanizm zorganizowanego poniżania, najpierw głowy państwa, a dziś opozycji, publicysta Piotr Zaremba nazywał trafnie „przemysłem pogardy”. Dziś jest to już określenie na tyle upowszechnione i klarowne, że mogło być użyte w tytule jako słowo-klucz.

Skąd wziął się Pana pomysł na taką książkę?

– Pomysł przyniosło życie. A ściślej, życie i tragiczna śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po katastrofie smoleńskiej, w atmosferze szoku, w aurze narodowej żałoby, do mediów głównego nurtu – na krótko wprawdzie, ale jednak – przedostała się oczywista przecież opinia, że prezydent Kaczyński był brutalnie atakowany i niesprawiedliwie oceniany. Nawet gazety i stacje telewizyjne, które wcześniej regularnie szydziły z głowy państwa, w posmoleńskiej traumie półgębkiem przyznawały, że Lecha Kaczyńskiego za życia przedstawiano nieobiektywnie, że miał „złą prasę”, że jego zalety i zasługi w publicznym przekazie pomijano, a drobne potknięcia czy niezręczności – skrajnie wyolbrzymiano.

Dziś trudno wręcz uwierzyć, że główne media to samokrytycznie przyznały. 

– Zaraz po 10 kwietnia 2010 roku taki był nastrój chwili. W majowym numerze napisał o tym nawet miesięcznik „Press”, czyli branżowe pismo będące głosem tej części środowiska dziennikarskiego, które za prezydentem – delikatnie mówiąc – nigdy nie przepadało. Okładki „Polityki”, na których Lech Kaczyński występował zawsze z grymasem na twarzy, „Press” zestawił z uroczą fotografią uśmiechniętej pary prezydenckiej, opublikowaną w wydaniu posmoleńskim tego tygodnika. Wcześniej takich zdjęć redaktorzy nie potrafili, czy raczej nie chcieli znaleźć. Na podobnej zasadzie „Press” przyznał, że „Gazeta Wyborcza” z lubością krytykowała prezydenta, a po jego śmierci Adam Michnik napisał nagle, że Lech Kaczyński „był człowiekiem prawym, życzliwym, rozumnym”. Media mainstreamu zdobyły się na ten ton swoistej ekspiacji w chwili „słabości”, pod presją setek tysięcy żałobników oddających hołd zmarłemu prezydentowi na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Kilka tygodni później po tym kajaniu nie było już śladu. Na nowo zaczął działać przemysł pogardy – z obelgami, drwinami, szyderstwami – choć jego aktywiści i uczestnicy zarzekają się, że nic takiego nie istniało i nie istnieje. Książka, która przypomina, jak był za życia i jak jest po śmierci traktowany prezydent Lech Kaczyński, „musiała” zatem powstać – jako świadectwo i dowód w sprawie. Gdybym ja jej nie napisał, na pewno podjąłby się tego inny autor.

Jak wyglądało zbieranie materiałów?

– Nie ukrywam, że było pracochłonne i zajęło mi dużo czasu. Określenie „przemysł pogardy” sygnalizuje wyraźnie, że chodzi o zjawisko zorganizowane, masowe, wielopłaszczyznowe. Niszczenie wizerunku prezydenta Lecha Kaczyńskiego odbywało się przecież nie tylko w kręgu polityki, lecz równolegle w sprzężonych z nią mediach, wśród „autorytetów”, artystów, celebrytów, w popkulturze, a nawet w reklamie. Do przejrzenia miałem zatem setki jeśli nie tysiące publikacji – artykułów, blogów, zdjęć, rysunków, audycji, filmów i innych materiałów we wszystkich kanałach przekazu – w prasie, radiu, telewizji, internecie i książkach. Ułatwieniem dla mnie było to, że jestem czynnym dziennikarzem, a więc na bieżąco śledzę wydarzenia i przekazy medialne. W dotarciu do źródeł pomógł mi też bardzo fakt, że moją pisarską pasją jest satyra polityczna, co sprawia, że gromadzę materiały na temat tego, jak śmiech, drwiny i czarną propagandę wykorzystuje się w walce politycznej. Kiedy postanowiłem napisać książkę „Przemysł pogardy”, sięgnąłem do prywatnego archiwum. Nie muszę chyba dodawać, że mój zbiór wycinków, wydruków i notatek dotyczący prześmiewczych działań wobec Lecha Kaczyńskiego był największy. Żaden inny prezydent RP, ani nawet żaden inny polski polityk, nie był tak masowo i zarazem tak tendencyjnie krytykowany i wyśmiewany. 

Czy miał Pan więcej materiału do książki? Jak wyglądała jego selekcja?

– Mam nadal ogrom materiału – zdecydowanie więcej, niż mogłem pomieścić na niespełna 350 stronach książki. Potrzebna była ostra selekcja, dlatego w każdym rozdziale zaznaczyłem, że wykorzystane zostały tylko „wybrane przykłady”. Mogę ujawnić, że w trakcie pracy nad książką – w porozumieniu z wydawcą – usunąłem z pierwotnej wersji niektóre rozdziały i fragmenty, na przykład dotyczące szyderstw i kpin, z jakimi Lech Kaczyński spotykał się w prasie zagranicznej, w polskiej felietonistyce, czy też – bo i to z tym mieliśmy do czynienia – w produkcji „antykaczyńskich” gadżetów. Wyłączyłem z książki także obszerną część omawiającą „propagandę szeptaną”, czyli krążące wśród ludzi dowcipy na temat prezydenta. O jego wzroście, zdrowiu, „kaczym” nazwisku, udziale w filmie, „aferze kartoflanej”, „małpie w czerwonym” oraz dziesiątkach innych spraw, nie wyłączając katastrofy smoleńskiej i pochówku na Wawelu. To materiał na odrębną książkę – także bardzo sugestywny, bo niektóre kawały na temat „Kaczora”, zwłaszcza te posmoleńskie, są szokująco wulgarne i obelżywe. Wolałem jednak, aby najpierw ukazała się książka „Przemysł pogardy”, która pokazuje, jak wizerunek Lecha Kaczyńskiego był niszczony przez elity polityczne i medialne. Bo właśnie te prześmiewcze akcje stanowiły impuls i pożywkę dla satyry „ludowej”.

***

Drugą część rozmowy ze Sławomirem Kmiecikiem opublikujemy w przyszłym tygodniu.

Informujemy, że z autorem „Przemysłu pogardy” będzie się można spotkać na Targach Książki Historycznej w Warszawie, 2 grudnia (niedziela) o godz. 13:15 w sali konferencyjnej w Arkadach Kubickiego. Od godz. 14 do 15 Autor będzie podpisywał książkę na stoisku wydawnictwa Prohibita (numer 96). Książka będzie dostępna w księgarni Multibook.pl