sobota, 10 stycznia 2015

Odnaleziono "Inkę" i "Zagończyka"?

IMG_1291m
"Dzisiaj Państwu publicznie na pewno nie powiem, że mamy potwierdzone naukowo, że to są szczątki Danuty Siedzikówny "Inki" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka". Ale będę bardzo zdziwiony, jeśli okaże się, że jest inaczej" - powiedział dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, pełnomocnik Prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego w czasie spotkania na Uniwersytecie Warszawskim.

W sali Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego odbyło się spotkanie z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, pełnomocnikiem Prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego. Wykład pt. "Ekshumacje Żołnierzy Wyklętych - metodologia i znaczenie społeczne" zorganizowało Stowarzyszenie Młodzi dla Polski. Spotkanie prowadził Karol Darmoros.

Za niespełna trzy miesiące, 1 marca będziemy obchodzić Dzień Pamięci Wyklętych. Prelegent, przypominając o tym wydarzeniu, stwierdził: "Dla mnie ci, których poszukujemy to bohaterowie", dlatego, jak zaznaczył, bliższy jest mu termin Żołnierze Niezłomni. Wykładowi towarzyszyła prezentacja fotografii dokumentujących prace archeologiczne, dr Szwagrzyk przedstawiał realia pracy ekipy poszukiwawczej IPN, uwarunkowania oraz problemy, z którymi badacze muszą się zmierzyć.

IMG_1297m

Jeśli chodzi o liczbę osób, których szczątki są obecnie poszukiwane w naszym kraju, to według szacunków historyków zajmujących się dziejami podziemia komunistycznego, może to być co najmniej kilkanaście tysięcy ludzi. Są wśród nich ci, którzy walczyli z bronią w ręku i zginęli, ci, którzy współpracowali z podziemiem i ponieśli za to najwyższą karę, a także ci, którzy zostali skazani na karę śmierci i straceni.

Komuniści aresztując partyzantów, rozbijając oddziały wchodzili w posiadanie fotografii, na nich zaznaczali numerami poszczególne osoby, w ten sposób tworzyli kartoteki służące identyfikacji poszukiwanych. Kiedy ludzi likwidowano, wykreślano ich z takiej kartoteki. Do fotografii ustawiano zabitych w ten sposób, by była widoczna twarz. Potem pokazywano tak wykonane zdjęcia aresztowanym, by ich rozpoznawali.

IMG_1303m

"Komuniści mieli specyficzne podejście do swoich ofiar, uznawali, że zwłoki należą do władz, nie do rodzin"
- wyjaśnił dr Szwagrzyk -
"Rodziny nie były informowane o miejscu stracenia, zabicia czy tym bardziej pogrzebania zwłok. (..) W większości przypadków nie mamy informacji, gdzie ukryto zwłoki ofiar".

Jednak czekający na wykonanie wyroku śmierci, mieli świadomość, że komuniści nie wydają ciała rodzinie, wiedzieli, że będą zacierane po nich ślady. Prezes IV Komendy WiN mjr Łukasz Ciepliński przekazał koledze z celi informację, że w czasie wykonywania na nim wyroku będzie miał medalik w ustach. "Po tym mnie poznacie w przyszłości" - powiedział.

IMG_1307m

Komuniści dokumentowali ofiary, ale nie dokumentowali miejsc, gdzie je grzebali. "Takich dokumentów nie ma i nigdy nie było." - podkreślił dr Szwagrzyk. Dlatego szczególną rolę odgrywają materiały pośrednie: m.in. fotografie lotnicze. Posłużyły one np. do określenia dokładnego miejsca pochówku więźniów z więzienia przy Kleczkowskiej, okazało się, że byli oni grzebani na terenie poligonu wojskowego, już poza terenem cmentarza Osobowickiego we Wrocławiu.

Dr Krzysztof Szwagrzyk omówił kolejno prace przeprowadzone dotąd w ramach projektu "Poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego w latach 1944–1956".

Były to m.in. prowadzone od 2012 roku poszukiwania w Gądkach pod Poznaniem. Według relacji świadków, do rosnącego tam lasu - wywożono na przełomie lat 40. i 50. członków polskiego podziemia niepodległościowego i strzelano im w potylicę. Niestety, nie ma tam jednego zbiorowego grobu, więźnia zakopywano tam, gdzie upadł.
"W lasach kórnickich dotychczas nie znaleźliśmy ani jednej ludzkiej kosteczki, a wiemy że z pewnością były tam wykonywane egzekucje. Ale po tylu latach odnaleźć pojedynczą mogiłę, która jest oddalona od następnej o kilkaset metrów, a może o kilka kilometrów, to niezwykle trudne. Ale prowadzimy te prace i będziemy je prowadzić".
- mówił badacz. - Tymczasem "pomyłka o pół metra, powoduje, że jesteśmy skazani na porażkę".

IMG_1299m

Jedną z grup żołnierzy kpt. NSZ Henryka Flamego, ps. Bartek zlikwidowano w wyniku skrytobójczego zamachu. Najpierw odurzono ich środkami nasennymi, a potem wysadzono w powietrze. Ekipa poszukiwawcza IPN odnalazła w okolicy wsi Barut fundamenty budynku, w którym zginęli oraz osobiste przedmioty należące do partyzantów, ale żadnych szczątków nie wydobyto. Prawdopodobnie ślady tej zbrodni zostały zatarte przez UB, szczątki wybrano i przewieziono w inne miejsce. Z kolei na Opolszczyźnie w miejscowości Dworzysko (dawna posiadłość Scharfenberg), odkryto zbiorową mogiłę żołnierzy NSZ z oddziału Henryka Flamego. W betonowym dole - dawnym przypałacowym szambie znajdowały się kości co najmniej 25 partyzantów.

Miejsce pracy ekipy ekshumacyjnej na Cmentarzu na ul. Wałbrzyskiej w Warszawie zostało wytypowane na podstawie fotografii lotniczej z 1947 roku.
"Najszersze miejsce, na którym mogliśmy pracować, miało 1.10 m szerokości. Wszędzie tam mamy współczesne pomniki i bardzo mało przestrzeni do działań poszukiwawczych. A pod spodem są szczątki i jest ich dużo. Natrafiliśmy łącznie na 23 szkielety ludzkie, wydobyliśmy tylko 4, bo tylko te mogliśmy podjąć w całości. Pozostałe były częściowo pod współczesnymi pomnikami. Nie można ich podjąć, nie można ich teraz, po latach, ponownie dzielić".
- podkreślił dr Szwagrzyk. -
"Oznaczyliśmy to miejsce, zbadaliśmy to, co mogliśmy zbadać i czekamy na następne możliwości".
Tu nasza relacja ze Służewa:
http://blogpress.pl/node/19502

IMG_1314m

Cmentarz Osobowicki we Wrocławiu to jedyne miejsce w Polsce, gdzie kwatery ofiar komunizmu lat 40. i 50. nie zostały przekopane, na innych cmentarzach w latach 70. i 80. przeznaczano je do ponownych pochówków. W ciągu pół roku pracy odnaleziono tu szczątki 299 osób. Tam chowano ofiary w trumnach - skrzyniach. Zupełnie inaczej było w Warszawie.

"Nie mamy w Polsce innego miejsca, gdzie na stosunkowo niewielkim obszarze, kilkuset metrów kwadratowych, pochowano osoby o powszechnie znanych nazwiskach, takie jak gen. Fieldorf, mjr Łupaszka, rotmistrz Pilecki, mjr Dekutowski "Zapora". Wszyscy oni leżą w tym miejscu".
- mówił o Kwaterze Ł, czyli tzw. Łączce na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Prace ekshumacyjne prowadzone są tu od lata 2012 r., w pierwszym etapie objęły one obszar wokół pomnika ofiar okresu stalinowskiego, drugi etap prowadzony był pod alejkami cmentarnymi.

Jak zawsze, tak i w tym przypadku, prace archeologów poprzedziły działania nieinwazyjne, analiza dokumentów, źródeł, fotografii, zdjęć lotniczych.
"Ludzi, których tracono w wynikach wyroków sądowych, grzebanych na Łączce, nie wciągano w dokumentację cmentarną."
- zaznaczył naukowiec. Nie byli chowani w trumnach. Wymienił problemy, z którymi musiała się zmierzyć jego ekipa: szczątki wchodzące pod zbudowaną w latach 60. aleję asfaltową (w kolejnym etapie trzeba było ją rozebrać), korzenie drzew, które zrosły się z niektórymi szczątkami.

Jak podkreślił dr Szwagrzyk, znaczną część ekipy stanowią kobiety, bo są dokładniejsze od mężczyzn.
"W naszych pracach to jest szczególnie ważne. Nie poszukujemy grobów zbiorowych. Poszukujemy szczątków pojedynczego człowieka. Żeby można je było zidentyfikować, nie możemy podejmować ich hurtowo. Żeby to zrobić, potrzebna jest bardzo dokładna, precyzyjna, mrówcza praca w trudnych warunkach".

W jednym z dołów, metrowej szerokości, odnaleziono szczątki 8 mężczyzn, po przeprowadzeniu badań genetycznych okazało się, że jest to grupa mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory", sam dowódca i jego podkomendni. Tożsamość 7 z nich została ustalona.

IMG_1317m

Odnaleziono także na Łączce mjr. Szyndzielorza "Łupaszkę".

Podczas prac znajdowano pozostałości gazet, które miały zapobiec rozbryzgiwaniu się krwi w czasie egzekucji, przy szczątkach znajdowały się także przedmioty kultu religijnego, np. medaliki.
Równolegle z pracami ziemnymi pobierany był materiał genetyczny od rodzin ofiar komunizmu, w celi identyfikacji wydobytych szczątków.

Ważnym problemem są obecne na samej Łączce i w jej pobliżu groby osób, które pracowały w aparacie terroru komunistycznego, takich jak Julia Brystygierowa czy płk Roman Kryże. Ponadto w latach 80. dokonywano nowych pochówków osób zasłużonych dla władzy komunistycznej.
"Dziś nasze prace stanęły w tym miejscu. Dalej już pójść nie możemy. (..) Rzędy pochówków więziennych wchodzą pod współczesne pomniki. Wolne obszary zostały przekopane. Wiemy, że wszędzie tam wychodzą nam kości. Na pewno są szczątki więźniów dalej na tym obszarze aż do muru. Ilu nam dziś brakuje? Ponad 90. Oni są tam z całą pewnością. Jest tylko problem, w jaki sposób, jakimi metodami doprowadzić do realizacji tych prac. Jest to problem nie tylko organizacyjny, nie tylko naukowy, ale także polityczny".


Dr Krzysztof Szwagrzyk mówił także o poszukiwaniach szczątków "Inki" Danuty Siedzikówny na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Miejsce zlokalizowano na podstawie dokumentu z 1946 roku. Naczelnik więzienia w piśmie do wdowy po "Zagończyku" podał numer grobu, w którym go pochowano, ale nie określił kwatery. Prace na cmentarzu utrudniał obecny tam gruz. Na głębokości 49 cm odnalezione zostały szczątki 4 ludzi. W jednym dole obok siebie umieszczono dwie trumny: młodej kobiety w wieku 17-18 lat z zębem mlecznym i mężczyzny starszego od niej o kilka lat, oboje mają przestrzelone czaszki.

"Dzisiaj Państwu publicznie na pewno nie powiem, że mamy potwierdzone naukowo, że to są szczątki Danuty Siedzikówny "Inki" i Feliksa Selmanowicza "Zagończyka". Ale będę bardzo zdziwiony, jeśli okaże się, że jest inaczej".
- powiedział dr Krzysztof Szwagrzyk.

Jak zaznaczył, w więzieniu w Gdańsku w latach 40. stracono 10 kobiet, 9 z nich to Niemki - zostały powieszone, a jedna to Polka. Wiek, uzębienie i wymiary odnalezionych szczątków pasują do "Inki". "Oczekujemy na wyniki badań genetycznych, żebyśmy mogli otwarcie się cieszyć". - podkreślił naukowiec.

IMG_1320n

Dr Szwagrzyk mówił o tym, jak bardzo liczy się czas podjęcia prac ekshumacyjnych. Na cmentarzu dokonywane są nowe pochówki: "Gdybyśmy zrobili badania dopiero latem, zamiast w marcu, nie trafilibyśmy na te szczątki".

Z pewnością grabacze przygotowując współczesne pochówki odnajdują szczątki więźniów, ale traktują je tak jak przeszkodę, jak kamień, który trzeba jakoś usunąć. Dlatego naukowiec nie ma wątpliwości, że szczątki, które od tej chwili będą znajdowane na Łączce mogą być uszkodzone z powodu tych nowych pochówków.

Dotychczas wydobyte w Warszawie szczątki włożone do trumienek, przechowywane są obecnie na Cmentarzu Północnym w Warszawie.
"Mówimy o szczątkach naszych bohaterów, bohaterowie zasługują na godne miejsce, na Panteon. Mam nadzieję, że stanie on na Łączce. Sytuacja, w której od dwóch lat bohaterowie spoczywają w chłodni jest nie do przyjęcia. Nie potrafię się z tym pogodzić".
- mówił dr Szwagrzyk.

IMG_1316m

Osobne miejsce poświęcił dr Szwagrzyk wolontariuszom, którzy pomagają w pracach specjalistów, są wśród nich studenci, kibice Legii Warszawa, Śląska Wrocław i innych klubów sportowych.
"Nie ma miejsca, gdzie pracujemy, gdzie nie ma wolontariuszy. Są to ludzie młodsi i starsi, są rodziny i są księża. To niezwykle piękne i budujące. Bo to świadczy o tym, że działanie, które wykonujemy, ma nie tylko naukowy charakter, jest czymś znacznie więcej, jest ideą, wartością, przy której gromadzi się bardzo wielu ludzi".

Na zakończenie wykładu powiedział:
"Po wielu latach realizacji tego projektu nie powiem, że my dokończymy. Skala problemu jest przeogromna. Wszędzie tam, gdzie były siedziby Urzędu Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, gdzie były więzienia i obozy, gdzie było podziemie niepodległościowe, wszędzie tam są miejsca, które powinniśmy odnaleźć. To jest nasz obowiązek, naszego społeczeństwa. Pracy przed nami jest bardzo dużo. To jeszcze wiele lat, a przeszkód jeszcze więcej. Wierzę, że uda się je wszystkie pokonać i że te prace będą mogły być kontynuowane. Każde społeczeństwo na świecie czci swych bohaterów. My, żeby ich uczcić, musimy najpierw ich odnaleźć".

IMG_1312m

Dr Krzysztof Szwagrzyk, odpowiadając na pytania, mówił o sytuacji na cmentarzu na Wałbrzyskiej z lipca ubiegłego roku, o poszukiwaniu szczątków gen. Fieldorfa - Nila, i pracach, które mają być podjęte w tym roku.

Według pełnomocnika Prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego, gen. Nil został pochowany na warszawskiej Łączce. Domniemanym miejscem jego pochówku jest odcinek znajdujący się pośród komunistycznych pomników.

"Na początku tej linii leżał człowiek pochowany tam na początku grudnia 1952 roku. Potem jest z 10 grudnia 52 r., z 16 grudnia 52 roku, następny to pochówek z końca grudnia 1952 roku. Ostatnie szczątki, które udało się wydobyć to szkielet majora Bolesława Kontryma „Żmudzina” straconego w styczniu 1953 roku."
Z tego wynika, że osoba, która dokonywała tu pochówków w latach 50. zachowała ich chronologię.
"Może być tak, że dziś dzielą nas od szczątków gen. Nila 3-4 metry".
- wyjaśnił dr Szwagrzyk. -
"Bo wiemy, że pomiędzy mjr Kontrymem a generałem było tylko kilka egzekucji. Dopóki pomniki z lat 80. nie zostaną stamtąd zabrane, a my nie sprawdzimy tego, co jest pod spodem, nikt z nas nie powie na 100%, że jest tak albo inaczej".

"Co się stało ze szczątkami z Wałbrzyskiej? To bolesna sprawa" - zaznaczył naukowiec. -
"Ta sytuacja, kiedy przyjeżdża policja, ekipa dochodzeniowo-śledcza i podejmuje działania, jakby doszło do morderstwa. Ta sytuacja nie powinna się w ogóle zdarzyć. Szczątki zostały zabrane przez Prokuraturę Powszechną w liczbie 4 trumienek i przebadane, w listopadzie 2014 r. prokuratura uznała, że są to szczątki, które mają co najmniej 60 lat i nie jest to jej kompetencja i przekazała sprawę do Prokuratury IPN. Nikomu nie życzę podobnych sytuacji, zrobiono coś, co uderzyło w nasz wszystkich. Ktoś próbował zaszkodzić tej sprawie, a wyszło, że instytucje państwowe w takich sprawach sobie nie radzą. Bo nie może być takiej sytuacji, że kiedy prowadzi się legalne prace w ramach instytucji i nagle się okazuje, że tym razem tak nie może być, że się wysyła policję. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni taki przypadek. I że ktoś, kto następnym razem będzie chciał do podobnych działań doprowadzić, trzy razy się zastanowi, czy mu się to opłaci".

Jeśli chodzi o dalsze prace na Łączce, ale nie tylko tam, potrzebne jest rozwiązanie systemowe. - stwierdził dr Szwagrzyk. Istnieje projekt zmiany regulacji prawnych, który zakłada, że w pewnych sytuacjach instytucje państwowe na koszt państwa przenoszą pomniki w inne miejsce. "To daje pewną szansę". "Państwo musi zdać sobie sprawę, że jest to problem, który trzeba rozwiązać". Ale rok wyborczy nie sprzyja zmianom ustawodawczym.

Jedna obecnych na sali osób z rodzin ofiar pochowanych na Łączce przytoczyła uzyskane w trybie dostępu do informacji publicznej opinie trzech instytucji: m.st Warszawy, ministra sprawiedliwości oraz wojewody mazowieckiego, na które IPN się powoływał, twierdząc, że potrzebna jest zmiana prawa. Każda z tych trzech opinii stwierdzała, że wystarczy wszcząć śledztwo poprzez Pion Śledczy IPN, które obejmowałoby swym zakresem przestępstwo zacierania śladów zbrodni. Niepotrzebny jest żaden projekt zmian prawa.

Jeśli chodzi o prace ekshumacyjne, które będą podejmowane w najbliższym czasie przez IPN, będą należeć do nich działania na Opolszczyźnie, kolejne miejsce to Cmentarz Bródnowski w Warszawie.

IMG_1351m

W odpowiedzi na pytanie dotyczące okolicy więzienia Toledo na Pradze, dr Szwagrzyk wyjaśnił, że to miejsce do 1948 roku stanowiło główną katownię w Warszawie. To tam wykonano ogromną ilość wyroków śmierci (Rakowiecka to okres od 1948 r.). To więzienie zostało zlikwidowane, rozebrane, i postawiono tam nowe bloki. "Na 90% wiemy, gdzie chowano zwłoki więźniów. Jedno z tych miejsc jest obecnie zwyczajnym trawnikiem. Nie jest to teren, którego nie można ruszyć. Mam nadzieję, że uda nam się to miejsce przebadać. Będzie to jednak bardzo trudne zadanie".

Inna z uczestniczek spotkania przypomniała o tym, że według zapowiedzi w kamienicy przy ul. Strzeleckiej 8 miało powstać Muzeum Żołnierzy Wyklętych.
"Ktoś, kto w tym miejscu nie był, nie wie, o czym mówimy, ale to coś porażającego". - stwierdził dr Szwagrzyk. - "Te ściany są takie, jakby stamtąd wczoraj wyprowadzano ludzi. Bardzo wyraźne napisy, które krzyczą: to są krzyże, odwołania do Boga, pożegnania z życiem. To miejsce nie jest zabezpieczone. Uważam to za sytuację niedopuszczalną, gdyż powinno być objęte ochroną i to natychmiast. Nie może być tak, że takie miejsce zależy od łaski właściciela, który ma klucz u siebie w mieszkaniu".

"Państwo polskie nie poradziło sobie z wymiarem sprawiedliwości, nie spełniło swojej roli, Ale ten, który oskarżał w procesie Witolda Pileckiego, Łapiński, umierał w klinice w Warszawie przy ulicy Witolda Pileckiego. Niedawno zmarł oskarżyciel w procesie Danuty Siedzikówny Inki; gdyby nie media, zostałby pochowany z honorami wojskowymi. Ale po paru miesiącach nikt nie będzie poza rodziną o nim pamiętał, o Inkę pytają wszyscy. I będą pytać. I to jest to zwycięstwo ofiar nad katami".
- podkreślił dr Krzysztof Szwagrzyk.




Relacja: Margotte i Bernard


IMG_1265m

IMG_1345m

IMG_1341m

IMG_1326m


IMG_1371m