wtorek, 27 grudnia 2011

Państwo to my czy fakcje? Wykład prof. Jana Dzięgielewskiego

"Kiedy czytam źródła staropolskie i żyję w dzisiejszym świecie, oblatuje mnie strach, że my gdzieś jesteśmy w czasach saskich. Tak bardzo przestaliśmy być obywatelami" - powiedział prof. Jan Dzięgielewski w czasie wykładu zorganizowanego przez SPJN.



W jednej z sal kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie odbył się kolejny wykład z cyklu "My i Państwo", zorganizowany przez Stowarzyszenie Polska jest Najważniejsza. Prelegentem był prof. dr hab. Jan Dzięgielewski, który omówił temat: "Państwo to my czy fakcje (Państwo za Wazów i królów rodaków).

Profesor zaczął wykład od przypomnienia czasów panowania ostatniego Jagiellona, czas ten - jak powiedział - przypada na apogeum Rzeczypospolitej obywatelskiej. Zygmunt August we współpracy z ruchem obywatelskim szlachty doprowadził do istotnych zmian w ustroju państwa, w tym do unii realnej z Wielkim Księstwem Litewskim, do stworzenia wspólnego państwa wielu narodów.

W okresie pierwszych bezkrólewi szlachta wzięła odpowiedzialność, pod nieobecność władcy, za bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne. To była postawa obywatelska, która została ukształtowana przez wiele dziesięcioleci walki o to, by ustrój zaczął funkcjonować zgodnie z prawem.
Co więc zdecydowało o tym, że później nastąpił upadek tego państwa? Liberum veto? Wolna elekcja? Przyczyn było wiele.

Profesor wyjaśnił, że w takim systemie politycznym, jak Rzeczpospolita, obywatel, aby współdecydować o swoim państwie, musiał znać ustrój, musiał umieć ocenić sytuację międzynarodową i stopień zagrożenia kraju, definiować potrzeby kraju. Co ważne, musiał mieć dużo samozaparcia i chęci, żeby uczestniczyć w życiu publicznym, to nie było wcale łatwe przy ówczesnych środkach komunikacji i informacji.

Jeśli obywatel Rzeczpospolitej chciał wziąć udział w sejmiku (było ich ok. 60 w całej Polsce), musiał przemierzyć długą drogę (podróże trwały i tydzień, jeśli ktoś mieszkał na granicy województwa) i pokryć koszty tej podróży. Ponieważ wielu przedstawicieli szlachty (2/3 na Mazowszu, Podlasiu czy na Żmudzi) samo uprawiało ziemię, taka podróż wiązała się z tym, że gospodarstwo było pozbawione przez ten czas konia i sługi.

"Bycie obywatelem ówczesnym to naprawdę było wielkie zadanie dla tych ludzi" - podkreślił profesor. - Trzeba było naprawdę mieć dużo chęci, dużo miłości swego kraju, żeby wypełniać powinność obywatelską".

"Nasi przodkowie - dodał profesor - wyraźnie rozróżniali obowiązek jako zobowiązania, za których niewykonanie groziła kara, takim obowiązek obywatela był udział w obronie kraju, w pospolitym ruszeniu, w dorocznych okazywaniach (manewrach)".

Czym innym była powinność obywatelska czyli zobowiązanie o charakterze moralnym, wynikało z prawa do decydowania o swoim państwie. Wypełnianie powinności traktowano jako miłość Ojczyzny.

"W chwili zagrożenia - bronić, w chwili pokoju - współdecydować, debatować o jej stanie, prowadzić do takich rozwiązań, które będą przez maksymalnie szerokie gremium ludzi aprobowane".

Posłowie nie mieli jakichś wygód jak obecnie, w czasie wspólnych posiedzeń z królem po prostu stali, a debaty trwały godzinami. Posłowie, jeśli chcieli mieć prawo decydowania, musieli uczestniczyć cały czas w obradach, nie było bowiem zwoływania na kolejne głosowania. W każdej chwili decyzje mogły być podejmowane, a podejmować mogli je tylko obecni na obradach.

Jeszcze więcej wyrzeczeń wymagały ze strony szlachty wolne elekcje, które de facto były pierwszymi powszechnymi i bezpośrednimi wyborami głowy państwa - uczestników czekała długa kilkutygodniowa podróż, zwłaszcza z dalszych części kraju, a same sejmy elekcyjne trwały ponad miesiąc. Dla przykładu sejm Unii Lubelskiej trwał 9 miesięcy.

Czas bezkrólewia charakteryzował się dużą aktywnością obywatelską, zbierały się sejmiki, sejmy konwokacyjne, wówczas ustanowiono artykuły henrykowskie - był to rodzaj ustawy zasadniczej (m.in. regulowały stosunki między władcą a obywatelami - sejmem).
Tu profesor sprostował opinie na temat zapisu w tych artykułach dotyczącego możliwości wypowiedzenia królowi posłuszeństwa w przypadku łamania przez niego prawa - to przecież rodzaj dzisiejszego impeachmentu.

W tym czasie wyodrębniły się fakcje, były to grupy (stronnictwa, partie) związane z określonymi osobami - magnatami (np. Janem Zamojskim), które miały na celu realizację ich partykularnych celów. W uproszczeniu można powiedzieć, że polegało to na tym, że w zamian za zwrot kosztów podróży szlachcic - obywatel miał głosować na sejmikach i sejmach zgodnie z wolą i interesem magnata. Było to jednak działanie pozasystemowe. Powstawały wówczas także wojska prywatne dla ochrony dóbr magnackich zwłaszcza na południowym wschodzie Rzeczypospolitej. Skutek tych działań był taki, że kiedy magnaci zbudowali zręby swojej fakcji, zaczęli domagać się większego wpływu na decyzje państwowe.

W efekcie władca żeby móc skutecznie działać, żeby przeforsować jakieś swoje rozwiązania na sejmie, musiał najpierw odbyć konsultacje z przedstawicielami fakcji.

Pierwszym kryzysem było wydarzenie z 1652 roku, kiedy to w trakcie obrad sejmowych jeden z posłów, Siciński (za podszeptem jednego z magnatów - Radziwiłła) nie zgodził się na przedłużenie obrad sejmu, działając zresztą zgodnie z prawem, tym samym stworzył groźny precedens (ten precedens miał taki walor prawny jak ustawa).

Od tego momentu prawo liberum veto spowodowało, że sprzeciw jednego posła skutkował zerwaniem sejmu. W efekcie nawet za Jana III Sobieskiego po odsieczy Wiednia jeden tylko sejm zakończył się sukcesem. W czasach panowania Augusta III (ponad 30 lat), doszedł do skutku tylko jeden sejm z ok. 20, które się zebrały.

"To był paraliż państwa. - podkreślił prof. Dzięgielewski. - De facto nie było możliwości uchwalenia potrzebnej ustawy, ani uchwalenia podatków".

"O ile jeszcze w początkach wieku XVII mamy fakcje Radziwiłów, Sapiehów, Lubomirskich, Zamojskich, polskich magnatów, to od schyłku panowania ostatniego Wazy, Jana Kazimierza, coraz częściej mówimy o tym, że w Polsce są fakcje: profrancuska, prohabsburska, później dochodzi prorosyjska, probrandenburska".

"Winą za ten stan rzeczy obarczana jest szlachta - "to szlachta zdecydowała, zgodziła się na to i na to". To tak jak dzisiaj - "to Polacy wybrali" i to uzasadnia takie, a nie inne działania, "to Polacy tak chcą". Winą tych obywali staropolskich było to, że w pewnym momencie wycofali się z aktywności politycznej. Można ich zrozumieć, to była działalność niebywale kosztowna, wymagająca od nich zaangażowania".
Trzeba dodać, że wtedy właśnie zaczyna się szerzyć nadmierny zbytek czyli rozrost konsumpcjonizmu.

"Kiedy czytam źródła staropolskie i żyję w dzisiejszym świecie, oblatuje mnie strach, że my gdzieś jesteśmy w czasach saskich. Tak bardzo przestaliśmy być obywatelami".

"Przy podejmowaniu decyzji, nie obywatele decydowali o tym, ale ludzie zależni od poszczególnych magnatów, działających w ich interesie".

Jak ocenił prof. Dzięgielewski, działalność fakcji stała się przyczyną stopniowego upadku demokracji szlacheckiej.

Profesor odpowiadał też na pytania z sali. Polecam, bo wykład ciekawy, a profesor Dzięgielewski opowiadał o historii ze swadą.

cz. 1 (wykład)


cz. 2 (cd. wykładu oraz pytania)




Andrzej Wroński ze Stowarzyszenia Polska jest Najważniejsza, organizatora tego cyklu wykładów




Na wykładzie obecni byli: Margotte i Bernard.