niedziela, 3 listopada 2013

Felieton to korona na głowie dziennikarstwa - wywiad Blogpressu z Krystyną Grzybowską


Z Krystyną Grzybowską, dziennikarką, żoną Macieja Rybińskiego, zmarłego przed niespełna czterema laty, dziennikarza, pisarza i scenarzysty rozmawiają Bernard i Margotte

IMG_5264m

Z Krystyną Grzybowską, dziennikarką, żoną Macieja Rybińskiego,  zmarłego przed niespełna czterema laty, dziennikarza, pisarza i scenarzysty rozmawiają Bernard i Margotte


Blogpress.pl: - Do 22 września można zgłaszać kandydatury do  nagrody „Złotej Ryby”, której jednym z patronów medialnych jest nasz portal. Prosimy,  aby przybliżyła pani naszym czytelnikom ideę i cel tej nagrody.


Krystyna Grzybowska: - Nagroda „ Złotej Ryby” została ufundowana wkrótce po śmierci Macieja Rybińskiego. Jej celem jest wyróżnienie młodych, utalentowanych ludzi parających się felietonem. To znaczy takich, którzy dobrze zapowiadają się w tej dziedzinie.

 

- A czym jest felieton?


- Jest bardzo specjalnym gatunkiem dziennikarstwa, powiedziałabym, że luksusowym. Felieton wymyślili Francuzi i felietony na świecie bywają różne. Najczęściej są to dywagacje na tematy kulturalne. Zawierają one to, co autorzy wiedzą o kulturze,  o sztuce. Są krytyczne lub mniej krytyczne. Natomiast w Polsce rozwinął się felieton polityczny i jest on wyjątkowym i wspaniałym zjawiskiem.  Wspaniałym dlatego,  że pozwala czytelnikowi, czy też słuchaczowi lub widzowi,  poznawać świat widziany z dystansu. Maciej Rybiński rozpoczął swoją karierę felietonisty, kiedy miał około trzydziestki. I stwierdził bardzo szybko, że jest genialny. Pozwolę sobie przeczytać niewielki fragment tej konstatacji:

„Nadeszła pora żebyśmy powiedzieli to sobie jasno i szczerze, ostatecznie nie ma się czego wstydzić. Prawda choćby najbardziej szokująca lepsza jest niż wszystkie niedomówienia, szepty po kątach, znaczące gesty. I nie mam zamiaru tłumić tej prawdy w imię fałszywej wstydliwości w sobie i w innych. Dlatego stwierdzam rzeczowo i bez emocji: jestem geniuszem. Konstatacja tego oczywistego faktu nie przyszła nagle.  Uprzednio przestudiowałem życiorysy osób powszechnie uznanych za genialne i ułożyłem listę cech wyróżniających przykładając je do mego życiorysu i osobowości. Pasuje jak ulał. Zawsze miałem wielkie kłopoty materialne, żyłem najczęściej z drobnych, a jak się dało to z większych pożyczek zupełnie jak Victor Hugo i Dostojewski. Miałem też skłonności jak Rimbaud do nadużywania alkoholu, a także posiadam córkę zupełnie jak Ernest Hemingway. Poza tym wszystkim jestem za życia niedoceniany co już ostatecznie i nieodwołalnie stawia mnie w rzędzie geniuszy pierwszego stopnia. Proszę o wydrukowanie tego tekstu abym mógł go okazywać odnośnym władzom, co bowiem wydrukowane, to realne i ma charakter zaświadczenia. (itd, 1977 r.)”


- Kiedy to pisał miał 32 lata.


- I coś z tego geniuszu w nim było już wtedy. I tak zostało. Otóż felieton jest to forma wyrażania poglądów z dystansem do świata i do samego siebie. Z poczuciem humoru i ironią. Bo zdarza się nam czytać „dzieła”, które mają logo „felieton”, a które są „laniem w mordę”, takim atakowaniem. To nie są felietony. Felieton nie atakuje, felieton „załatwia”. Przeciwnika politycznego, głupotę, tępotę, chamstwo. „Załatwia” przez dobór słów, fraz, erudycję i przede wszystkim przez inteligencję. Zakochałam się w Maćka felietonach już na samym początku. I wyszłam za niego za mąż. Oczywiście, nie z tego powodu (uśmiech). Ale felieton dla mnie jest czymś wyjątkowym – jak napisałam w jednym z moich artykułów: jest to korona na głowie dziennikarstwa. Felietonistów młodych nie mamy zbyt wielu, ale co roku udawało nam się nagradzać rzeczywiście wybitnych.

 

- W pierwszej edycji nagrody to był Robert Mazurek, rocznik 1971,  czyli miał prawie czterdziestkę.


- Tak. I tu jest właśnie ten problem,  żeby było do czterdziestki, jeszcze nie skończonej. Ale zarówno Krzysztof Feusette, jak i  Łukasz Warzecha byli już młodsi. Nagradzanie starych wyjadaczy, którzy mają  wiele nagród,  mija się z celem. Ja jestem zwolenniczką felietonu młodych, ponieważ felieton ludzi młodych jest pełen energii, radości życia. Tylko  jest pewien problem z poczuciem humoru, ponieważ Maciek się tym wyjątkowo wyróżniał. I  tak jak w tym felietonie,  którego fragmenty przeczytałam, żartował również z samego siebie. Na przykład Maciek nie występował w telewizji, bo mówił, że on ma urodę radiową.

 

- Czyim pomysłem była nagroda „Złotej Ryby”?


- Wszyscy chcieli takiej nagrody. Grono przyjaciół, czytelnicy,  wszyscy chcieli uhonorować w ten sposób Macieja. I aby dać szanse młodym ludziom zabłyśnięcia w jakiś sposób. Ale już tak konkretnie,  to był mój pomysł.

 

- Nagrodę przyznaje kapituła. Pani stoi na jej czele. Oprócz pani są w niej: Aleksandra Rybińska - córka Macieja Rybińskiego, Grzegorz Eberhardt, Andrzej Krauze,  Krzysztof Masłoń, Jan Pietrzak,  Tomasz Sakiewicz, Marcin Wolski i Rafał Ziemkiewicz. To są po prostu przyjaciele Macieja Rybińskiego?


- To są wielcy przyjaciele i to są ludzie, którzy znają się na felietonie. To fachowcy. W swoim życiu Maciek nie miał wrogów. On nie atakował nikogo ad personam. To jego atakowano. On po prostu był brat łata i wszystkich akceptował. I politycznych przeciwników, i innych również. Cenił ludzi za ich wartości i nie był człowiekiem, który atakował. Natomiast wyśmiewał. Bardzo serdecznie to lubił.


- Jak można dostać „Złotą Rybę”?


- Można się zgłosić samemu. Ale też kandydatury mogą zgłaszać wydawcy:  gazet, radia, telewizji i Internetu – na co zwracam uwagę,  ponieważ żyjemy w tej chwili w epoce Internetu. Bliscy i dalsi krewni. Po prostu każdy kto uważa, że zna osobę godną tej nagrody, może ją zgłosić.

 

- A gdyby na przykład zgłosili się felietoniści „Polityki”, „Wysokich Obcasów”? Czy byliby wzięci pod uwagę?


- A tam są felietoniści?

 

- Nie wiem.


- Ja też nie wiem. Jeśli byliby to bardzo dobrzy felietoniści, którzy odpowiadaliby tym zasadom, według których przyznaje się naszą nagrodę – możemy ich wziąć pod uwagę.  Ale, wiadomo, felieton to jest forma lekka…


- Ile felietonów napisał Maciej Rybiński?


- Parę tysięcy, tak myślę. Nie liczyłam, ale będziemy jeszcze wydawać dalsze. Pisał codziennie. Bardzo szybko mu to szło,  w zależności od rozmiaru tekstu. Bo inaczej pisał dla „Faktu”, a inaczej dla „Rzeczpospolitej” – tam były dłuższe. Takie krótkie felietony pisał w 15 - 20 minut. Ale to nie znaczy, że on tak sobie siadał i pisał. On przedtem to wszystko sobie przemyślał.  Potem ja czytałam, jak mi pozwolił. 

 

- Inny jest  czytelnik „Rzeczpospolitej” i inny czytelnik „Faktu”…


- Oczywiście. I Maciek brał to pod uwagę. Erudyta, intelektualista, człowiek o niebywałej wręcz pamięci, który potrafił zrozumieć odbiorcę. Na tym polega dziennikarstwo. Trzeba wiedzieć dla kogo się pisze i do kogo się mówi.

 

- Skąd brał pomysły na felietony?


- Zdarzało się, że ja mu też podrzucałam jakieś pomysły,  bo ja jestem zawodowcem (uśmiech). Przychodziłam do niego i mówiłam: ”Słuchaj, mam dla ciebie pomysł. Musisz to napisać.” Bo to i to się wydarzyło. Na tym polega dowcip, że kobiety w tym zawodzie… W ogóle kobiety są bardzo spostrzegawcze i wyłapują wydarzenia, na które mężczyźni uwagi nie zwracają. I tu byłam niejako pożyteczna. Ponadto jestem dobra do tytułów i podrzucałam mu tytuły do książek. Na przykład tytuł do książki „Bruderszaft z Belzebubem” to był mój pomysł.

 

- Maciej Rybiński to nie tylko felietony. Był  „Kabaret pod Egidą”.  Jak to się stało?


- Janek Pietrzak zaproponował mu współpracę i Maćkowi się to strasznie podobało. Był tym bardziej przejęty niż pisaniem felietonów w domu, bo występował publicznie. Bardzo to przeżywał.

 

- Pisał książki kryminalne i scenariusze. Na przykład do serialu  „Alternatywy 4”.


- Tak jest, razem z Bareją i Płońskim.

 

- W tym filmie pojawia się nawet …


- W autobusie jako nietrzeźwy pasażer, który fakt, że ktoś akurat przewoził stół i krzesła odebrał jako wprowadzenie do komunikacji miejskiej pojazdów restauracyjnych.

 

- Czy Maciej Rybiński miał kłopoty z cenzurą?


- W „itd” zdejmowali mu felietony. Trzy, czy cztery razy miał zakaz pisania. W związku z tym za zgodą redakcji podpisywał się potem bardzo różnie.  Na przykład „ Jan Maciej Karol Wścieklica”, „Krystyn Grzybowski”, albo też  „Radwanowa  z dziećmi  i psem” - to od herbu Radwan. Wierszówka była na kolegę, więc finansowo Maciek na tym bardzo nie tracił. 


- Wspomnia
ła pani, jak ważne jest poczucie humoru w felietonach. Natomiast pamiętamy,  jak  podczas  wręczenia nagrody w pierwszej edycji „Złotej Ryby” pan Andrzej Krauze przeczytał mail od Macieja Rybińskiego. I ten mail, który w zasadzie miał formę felietonu, był bardzo poruszający, ponieważ  był smutny i gorzki. Krytyczny względem władzy, ale też krytyczny względem środowiska dziennikarskiego.  Z jednej strony poczucie humoru i lekkość pióra, a z drugiej takie gorzkie refleksje…


- Tak, to już był okres kiedy on z bardzo wielkim smutkiem oglądał Polskę. I to była przecież prywatna korespondencja… Zauważyłam natomiast ciekawe zjawisko: że Maciek,  który był szalony na punkcie czytelnictwa, bo nieustannie nabywał książki, w ostatnich miesiącach życia czytał właściwie tylko jednego autora – Wiecha. Przedwojenne felietony Stefana Wiecheckiego,  które pokazywały Warszawę w cudowny, serdeczny sposób. On pisał o tych różnych warszawiakach z Pragi, o  Żydach. O tych wszystkich pociesznych wydarzeniach, o historyjkach z sądu grodzkiego.  Tu ktoś komuś przyłożył, tam  ktoś zakombinował lub ukradł… I Maciek zaczytywał się w tym Wiechu. W jakiś sposób wracał do historii. Wracał do tej Polski, którą bardzo kochał. Do przedwojennej Warszawy, którą też bardzo kochał, bo to warszawiak z krwi i kości. Coś Maćkowi dawało przed snem jakąś ulgę. I to był właśnie Wiech. A znaliśmy go obydwoje, bośmy obydwoje poznali się w „Expressie Wieczornym”. Wiech jeszcze wtedy żył i był felietonistą „Expressu Wieczornego”.


– Przeżyliście państwo razem 38 lat.


– Tak.


- I jakie to było życie?


- Pasjonujące. Zwariowane. Szczęśliwe.


- Stan wojenny, a potem emigracja. Szesna
ście lat na Zachodzie.


- Prawie siedemnaście.


- Po takim czasie ludzie zapuszczaj
ą korzenie w nowym miejscu.


- Korzenie się zapuszcza jak się jedzie ze względów ekonomicznych.  A jeżeli się jedzie z powodów politycznych, a jeszcze jest się zawodowym dziennikarzem, to jest taka alternatywa: albo wypadam z zawodu, albo w nim zostaję. I dlatego myśmy wybrali taką trudną drogę. Bo ciężko jest w obcym kraju, nie znając perfekt języka, być dziennikarzem i pisać. Ale były możliwości, bo była Wolna Europa i  były londyńskie gazety. Potem dość szybko się jednak wszystko przewaliło. I wróciliśmy do pisania dla kraju. Maciek pracował przez wiele lat dla polskiej redakcji BBC. Finansowo nie było łatwo, ale czy to takie ważne?

 

- A oprócz pracy, jak spędzaliście państwo czas?


- Maciek uwielbiał towarzystwo  i był przez towarzystwo uwielbiany. Bo bez przerwy opowiadał anegdoty, miał znakomite skojarzenia, więc wszyscy bardzo go lubili. Zapraszaliśmy przyjaciół i byliśmy zapraszani. Mieliśmy dobrych znajomych, bardzo serdecznych przyjaciół Niemców, którzy pomagali nam od początku w trudnych chwilach. Było duże grono przyjaciół, także Polaków mieszkających w Kolonii. Nie było problemu. A tu w Polsce coraz częściej bywaliśmy w domu sami ze sobą, po prostu. Ale nie unikaliśmy kontaktów towarzyskich.

 

- Czy czas leczy rany?


- Ja już nie czuję żadnych ran. To jest tęsknota i smutek.  Ale znalazłam wyjście, bo inaczej nie dałabym rady. Otóż Maciek jest cały czas ze mną. Wszystko w domu pozostało nietknięte. Tysiące książek, zdjęcia, wszystkie jego ulubione obrazy. To wszystko jest tam, gdzie było. Codziennie wieczorem  zapalam świeczkę i sobie z nim rozmawiam. I czuję jego obecność.  Ja sobie do niego mówię różne rzeczy. Skarżę się, proszę o modlitwę. Po prostu jesteśmy jeszcze ciągle razem i myślę, że już tak będzie. Oczywiście, to nie jest łatwe,  szczególnie po tak długim szczęśliwym pożyciu. Ale myślę, że to jest właśnie ten sposób na rany. Jest tęsknota, ale i jednocześnie wrażenie, że istnieje nić łączności, że coś nas ciągle łączy. Może dlatego, że mieliśmy wspólne zainteresowania, że coś nas wspólnie w życiu obchodziło?  Ja potrafię mu teraz opowiedzieć, co mnie denerwuje. W polityce, albo w ogóle. I wtedy świeczka mruga, a ja mówię: oho! Słuchasz mnie…

 

- Dziękujemy za rozmowę.




Opublikowano:
Blogpress, pon., 02/09/2013 - 17:08